sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 20 (Epilog)

 Nowy blog: http://let-me-to-love-you.blogspot.com
Chciałabym, żeby pod tym postem zostawił komentarz, każdy kto to czytał. Zależy mi na tym :)
---------------------------------------------------
          
*8 miesięcy później* 

Wybaczyłam mu i od tamtej pory się nie kłóciliśmy. Zmienił się. Stał się bardziej odpowiedzialny i poukładał swoje życie. Zwalczył swoje nałogi i wrócił do pracy, którą zawsze kochał. Codziennie się mną opiekował i starał się, abyśmy się uśmiechali na każdym kroku. Odbyliśmy w tym czasie mnóstwo poważnych rozmów odnośnie tego co się dzieje. Ustaliliśmy, że już definitywnie nie jesteśmy rodzieństwem i tak jest nam łatwiej. Z czasem oboje zaczęliśmy się cieszyć tym, że będziemy rodzicami i zaakceptowaliśmy to. Byliśmy jak prawdziwa para, która się kochała. Chodziliśmy razem na USG ciesząc się widokiem naszego nienarodzonego maluszka, zaś wieczorami spacerowaliśmy razem po plaży lub leżeliśmy razem w domu na kanapie. Justin był ogromnie szczęśliwy z tego, że będzie tatą. Miałam wrażenie, że już cała dzielnica to wie. Nikt z Los Angeles nie wiedział jednak o nas, ani o naszych losach, no może poza Vanessą. Prawda o nas zaszokowała ją, ale z czasem pogodziła się z tym i nadal się przyjaźnimy, co niezbyt się podoba Justinowi. W każdym razie jesteśmy szczęśliwi, nareszcie. 

- Kochanie! - usłyszałam wołanie dochodzące z łazienki. 
- Tak? 
- Pojedziemy dzisiaj na zakupy - wyszedł zza drzwi i usiadł na kanapie obok mnie - Wiem, mieliśmy to załatwić wcześniej, ale dopiero dzisiaj mam wolne. 
- Okej, przecież mówiłam ci, że rozumiem - odpowiedziałam z uśmiechem i powoli wstałam z sofy. Wciągnęłam na nogi trampki, chwyciłam Justina za rękę i wyszliśmy z domu. 

- Naprawdę kochanie? Potrzebujemy tego aż tyle? - zapytał chłopak patrząc na to ile ubranek wybierałam dla dziecka. 
- Jak się urodzi to zobaczysz. To - wskazałam na pełen koszyk ubrań - Jest nic, w porównaniu z tym ile potrzebujemy. 
- Znasz się lepiej, więc bierz ile chcesz - powiedział i pocałował mnie w policzek.
- Patrz jakie śliczne - pokazałam mu malutkie koszulki chłopięce - Przydadzą się. 
- Nie wypłacę się - westchnął i objął mnie ramieniem.
- Dobra, przestań już marudzić i idziemy do kasy. 
Zapłaciliśmy za wszystko i poszliśmy na parking galerii. Justin pakował wszystkie ubrania i wózek, a ja stałam twarzą do słońca, kiedy poczułam mocny skurcz. 
- Ał - pisnęłam łapiąc się za brzuch. 
- Co się dzieje? - w sekundę pojawił się obok mnie spanikowany. 
- To chyba już - szepnęłam i syknęłam ponownie czując następny skurcz. 
- Wsiadaj do auta - otworzył mi drzwi od strony pasażera i pomógł zapiąć pasy, a sam pobiegł i wsiadł z kierownicę. 
- Justin to za wcześnie, jeszcze powinien nam zostać miesiąc - powidziałam starając się ignorować ból. 
- Widocznie ktoś chce już nas zobaczyć - odpowiedział przyspieszając i chwilę później skręcając na parking szpitalny. Później wszystko działo się już szybko. Lekarze zabrali mnie na salę, a Justinowi kazali czekać na zewnątrz. Widziałam jaki był tym zdenerwowany, ale obiecał nie odstawić szopki. Poza tym ja sama nie kontaktowałam ze światem z bólu. 

                                           ***********
Siedziałem na jednym z białych krzeseł tupiąc niespokojnie nogą w kafelki. Miałem wrażenie, że siedzę tutaj już dwa dni, a minęło dopiero 6 godzin. No właśnie. Ile to może trwać? To był zbyt długo i poziom mojego zmartwienia o nich rósł z każdą godziną. Tak strasznie chciałem mieć już w ramionach mojego synka i Chanel, która leżałaby na moich kolanach. 
- Pan Bieber? - lekarz wychylił się zza drzwi szukając mnie. 
- Tak, to ja - wstałem z krzesła i podszedłem do niego - Już po wszystkim? 
- Proszę Pana - złapał mnie za ramię - Musi Pan coś wiedzieć, proszę za mną do gabinetu. 
Usiadłem na fotelu przy biurku z niecierpliwoscią czekając na wiadomości od lekarza. 
- No więc co? - podniosłem głos zaniepokojony.
- Pana narzeczona, ona... - zawahał się
- Ona co? - dopytywałem się.
- Ona nie żyje, przykro mi. - oznajmił i wyszedł z pomieszczenia. 
Serce mi stanęło. Dosłownie. Czułem się sparaliżowany, nie mogłem sie ruszyć. Wszystkie kolory odpłynęły z mojej twarzy. Nie mogłem mu uwierzyć. Przecież, przecież wszystko było w porządku. Uśmiechała się dzisiaj do mnie, co się kurwa stało? Łzy zaczęły strumieniami wypływać z spod moich powiek. To było najgorsze uczucie. Nie czułem tego nawet, kiedy odeszli rodzice. To była przecież miłość mojego życia. Obiecała mi, że już zawsze będziemy razem i nic nas nie rozdzieli. Chwila, przecież ten lekarz napewno żartował. Chciał mnie nastraszyć i mu się udało - zaśmiałem się pod nosem. Wstałem z fotela i rzuciłem się na drzwi, a następnie biegiem przemierzyłem korytarz, aż spotkałem tego kłamce, który mi to powiedział i zatrzymałem go. 
- Czemu mnie do chuja okłamujesz? Przestań pierdolić bzdury i daj mi ją zobaczyć - zarządałem drąc się na cały korytarz. 
- Przykro mi, ale to była prawda. Dziewczyna nie wytrzymała tego. Była osłabiona, doszło do zatrzymania oddechu i przysięgam - westchnął - robiliśmy wszystko co w naszej mocy. Nie udało się, ale ma pan ślicznego synka, który będzie pana potrzebował. Musi pan wziąść pełną odpowiedzialność za niego. - powiedział i znowu odszedł. 
Zsunęłem się po ścianie na podłogę i zagłębiłem twarz w dłoniach. Całe moje życie się zrujnowało. Ona była moim życiem. Ona była moim słońcem na niebie. Moją księżniczką. Wszystkim co miałem. Nie mogła mnie zostawić, obiecała, że wszystko będzie dobrze. Obiecała mi kurwa. 
- Może pan ją zobaczyć i się pożegnać - usłyszałem znowu głos lekarza, więc wstałem i ruszyłem za nim. Zaprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia i zostawił zamykając za sobą drzwi. Na środku, na łóżku leżała ona. Dłonie zaczęły mi się trząść. Usiadłem obok niej i złapałem za jej jeszcze nie, aż tak zimną dłoń. 
- Chanel nie rób mi tego! - nie wytrzymałem i krzyknąłem - Dlaczego? Pamiętasz jak mieliśmy wypadek? Ja walczyłem dla ciebie. Walczyłem bo cię kocham i wiedziałem, że muszę być przy tobie i cię chronić! Dlaczego ty tego nie zrobiłaś? Chciałaś mnie zostawić? Ja cię kocham! Rozumiesz? - coraz więcej łez spływało mi po policzkach - Kocham i nie pozwalam ci tak poprostu mnie zostawić tu samego. Ja się zabiję. Muszę być z tobą i mieliśmy być razem na zawsze, dotrzymam słowa kochanie. Jeszcze nie teraz, ale dotrzymam - szepnąłem i przycisnąłem usta do jej czoła - Obiecałaś mi, obiecałaś - szepnąłem i rozpłakałem się jak male dziecko. 

                                             **********
Mijały miesiące od śmierci Chanel Bieber. Nikt nie mógł uwierzyć w tragedie jaka spotkała Justina i małego Jaxona. Jednak z czasem wszyscy zaczęli żyć normalnie, wszyscy poza Justinem. Od tamtego dnia chłopak był pogrążony w depresji. Codziennie odwiedzał grób swojej ukochanej i codziennie płakał. Nie mógł się pogodzić z tym, że jej nie ma, a mało tego zaczął obwiniać się, że jej śmierć to tylko i wyłącznie jego wina. Nie spotykał się z nikim. Spędzał czas wyłącznie ze swoim synkiem, ale to go przygnębiało jeszcze bardziej. Mały przypominał mu o Chanel, jej śmierci i wszystkich innych wspomnieniach z nią. Czy obwiniał syna o śmierć szatynki? Nie. Uważał, że mały, blond chłopiec nie ma z tym nic wspólnego, za to sam Justin wszystko. Bo to ona ją chciał mieć tylko dla siebie i to przez niego była w ciąży.
Szatyn jednak pamiętał jeszcze jedną rzecz z dnia śmierci Chanel, mianowicie swoją obietnice i postanowił, że ją dotrzyma. 
Rok po tym okropnym wydarzeniu przyszło kolejne dla przyjaciół i rodziny Bieber'ów. Dokładnie tego samego dnia, tylko innego roku rozpędzone Ferrari uderzyło w drzewo. Nikt nie przeżył wypadku. Na początku, żaden z krewnych, czy znajomych nie wiedział, że w samochodzie znajdował się też malutki Jaxon. Ale czy jego tata nie dał mu wspaniałego prezentu na urodziny? Przecież dał mu życie wieczne spędzone w szczęściu z nim i Chanel, byli tylko oni i byli wreszcie szczęśliwi tam na górze. 
Czy Justin był psychopatą, że postanowił to zrobić? Nie, on był poprostu zakochany.
-------------------------------------------------------
Popłakałam się pisząc końcówkę :(  Teraz wy skomentujcie, ja nie będe nic mówić :) 
Zapraszam was na nowego bloga: http://let-me-to-love-you.blogspot.com ❤️

piątek, 26 grudnia 2014

Informacja

Chciałam was poinformować, że plany się zmieniły. Chciałam zrobić około 30 rozdziałów jednak nie będzie to miało sensu w tym opowiadaniu. Tak więc dzisiaj pojawi się ostatni rozdział, potem już tylko prolog, a w styczniu zaczynam nowe opowiadanie. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Przepraszam jeśli liczyliście na coś innego, ale poprostu niechce was zanudzać, więc do wieczora :)

środa, 24 grudnia 2014

Życzenia :)

Chciałam wam wszystkim, którzy tutaj ze mną są życzyć Wesołych Świąt ❤️ Żeby wasze wszystkie marzenia się spełniały, dużo miłości, uśmiechu, miłej atmosfery świątecznej i oczywiście mnóstwa prezentów pod choinką ❤️ Kocham was ;) ~ @polishkidrauhll

+ one-shot pojawi się w pierwszy lub drugi dzień świąt, mam nadzieję, że zrozumiecie trzeba troche poogarniać w domu :)

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 19

Od dwóch tygodni dni dłużyły mi się niesamowicie. Miałam wrażenie, że minęły dwa miesiące, a nie tyle ile naprawdę. Myślałam, że kiedy wrócę do Kalifornii to się zabawie. Tak było. Miałyśmy z Vanessą niezły ubaw przez cały czas kiedy byłyśmy razem, a, że mieszkałam tymczasowo u niej to śmiałyśmy się cały czas, ale jednak gdzieś mi go brakowało. 

- Tęsknie za wami tutaj - mruknęła Van przewracając się na leżaku, by wystawić twarz do słońca. 
- Ta, ja też za tobą tęsknie, mogłabyś przyjechać do Miami. - odpowiedziałam jej sącząc colę z lodem. 
- Ja właśnie - westchnęła - Nie rozumiem nadal dlaczego tam mieszkacie, a to, że niechcesz mi tego wytłumaczyć jeszcze bardziej mnie przygnębia. 
- Mówiłam ci, że Justin ma tam lepsze warunki pracy. 
- Jasne, bo ci uwierzę. Niechcesz mówić okej - popatrzyła się na mnie - I nie myśl, że jestem wścibska, poprostu się martwię o was. - uśmiechnęła się. 
- Kiedyś ci powiem prawdę, obiecuje - szepnęłam i ponownie zamknęłam oczy. 
- A no i Chan - ponownie zaczęła gadać zmuszając mnie do skierowania spojrzenia na nią - Powiesz mu o tym? 
- Niesądze, wścieknie się. Nie rozmawiajmy o tym, dobra? Wracam dopiero na koniec wakacji. 

                                           *************
Od rana byłem podenerwowany dzisiejszym dniem. Przez dwa tygodnie wiedziałem jedynie tyle, że ona żyje i ma się dobrze. Jednak komu mogłem zaufać? Poradziłem się rad Tayler'a i poprostu łyknąłem dwie szklanki Whiskey. Pomogło. Przynamniej na jakiś czas. 
Wziąłem w dłoń torbę, a w drugą kluczyki i bilety lotnicze, a następnie opuściłem dom.

- Witamy ponownie w domu - szepnąłem sam do siebie wysiadając z taksówki pod naszym starym domkiem w Los Angeles. Wyciągnąłem z tylnej kieszeni mały klucz i przekręciłem go w zamku. Minąłem przedpokój i udałem się do salonu i kuchni.  Spodziewałem się, że będą tutaj dziadkowie. Nie było ich, ale nie było też Chanel. Rzuciłem torbę na podłogę i podszedłem do stołu kuchennego, na którym leżała biała koperta zaadresowana do mnie. Rozerwałem ją i wyciągnąłem list. 

"Justin, 
Chcieliśmy cię przeprosić za to, co powiedzieliśmy o tobie. Nie jesteś przestępcą i wiemy, że się zmieniłeś. Tylko nie rozumiemy tego co jest pomiędzy tobą, a Chanel. Rozumiem, dlaczego wyjechaliście, tylko nie róbcie nic głupiego, bo może wam się tylko wydaje, że się tak strasznie kochacie, a to tylko przejściowe zauroczenie. Wybacz też dziadkowi, on jest troche zdenerwowany ostatnio. Myślę, że niechciał powiedzieć tego co powiedział. Jeśli, kiedyś wrócisz tu i przeczytasz właśnie ten list to odezwij się do mnie. Babcia." 

O proszę, nagle są wszyscy wspaniałomyślni. - pomyślałem i odłożyłem papier ponownie na stół. Prawdę mówiąc to kamień spadł mi z serca. Dziadków tutaj nie było, więc napewno u nich nie była i nie wyjechała. Skoro nie było jej tutaj to musiała być u tej wkurzającej przyjaciółeczki. Gdzieś musi być. Wyszedłem z domu i ruszyłem w stronę domu Vanessy. 
Droga ciągnęła mi się niesamowicie, pewnie dlatego, że byłem zmęczony podróżą i chętnie bym się położył spać. W końcu zobaczyłem po prawej mój cel. Minąłem furtkę i zapukałem do drzwi, które chwile otworzyły Chanel z Vanessą, a kiedy mnie zobaczyły ich oczy prawie wyskoczyły. 
- Hej, można? - pomijając sytuacje poprostu zapytałem. 
- Niesądze czy to dobry pomysł - powiedziała Vanessa. 
- A ja sądzę, że to ja jestem opiekunem Chan, a nie ty, ani twoja matka, więc w tym momencie mogę ją nawet wyciągnąć z tąd siłą - odwarknąłem - Chanel, musimy porozmawiać - tym razem zwróciłem się do szatynki - Chodź ze mną do domu i wszystko se wyjaśnimy. 
- Już sobie wszystko wyjaśniliśmy, możesz wracać - odpowiedziała. 
- Nie i dobrze o tym wiesz, chodź. Jeśli nie dojdziemy do zgody to wrócisz tutaj. 
- Dobra, ale tylko na godzinę - westchnęła i wyszła z domu za mną. 

- Więc co chciałeś? - zapytała zaraz po tym jak weszliśmy do domu. 
- Chanel - powiedziałem i złapałem ją za ramiona - Nie chciałem tego powiedzieć. Byłem głupi, nachlałem się i wiem jestem chujem. Musisz mi uwierzyć, że nigdy nie miałem tego na myśli. Nie mogę żyć tam bez ciebie. Wariuje. Niewiem co z sobą zrobić. Przepraszam cię. - zakończyłem. Dziewczyna chwilę stała wpatrując się we mnie i jakby analizując słowa, które powiedziałem. 
- Nie możemy być razem - odpowiedziała nagle sprawiając, że moje serce podeszło do gardła. 
- Nie możesz mi tego zrobić, proszę cię. Przepraszam. Jestem chorym skurywysnem, przecież ty nigdy nie byłaś dziwką ani suką. Nikim z wymienionych. Zawsze byłaś moją księżniczką - mówiłem szybko zrozpaczony - Zawsze byłaś dla mnie wsparciem, moim życiem, moim słońcem. - złapałem jej dłonie w swoje, żeby ją zatrzymać - Ja cię tak strasznie kocham. Rozumiesz kocham cię! - krzyknąłem na cały dom. 
- To nie chodzi o to, że ja cię nie kocham - szepnęła Chan i otarła łzy spływające po jej policzkach - Poprostu jest coś co nam przeszkadza w byciu razem. 
- To mój egoizm? - zapytałem - Zmieniłem się, uwierz mi. 
- Nie, to coś innego i nie mogę ci powiedzieć. Zostaję już w Los Angeles i nie wracam z tobą. Musisz o mnie zapomnieć jako o siostrze i dziewczynie. Musisz mi obiecać, że nie będziesz tu przyjeżdżał. 
- Nie ma mowy. Nie zostawię cię nie znając powodów, a po drugie to jesteś niepełnoletnia i to całkiem wyklucza twój posrany pomysł. - odpowiedziałem chłodno. 
- Justin - podeszła bliżej mnie i przytuliła się, a ja przyciągnąłem ją bliżej siebie - Zaufaj mi, nie możemy być razem i nie możemy się widywać. 
- Nie - zaprzeczyłem i odsunąłem ją od siebie - Nie mogę tego zaakceptować dopóki nie powiesz mi powodu rujnowania mojego życia w tym momencie. 
- Jeśli ci powiem to odejdziesz? - zapytała smutna. 
- Tak, jeśli to będzie słuszne to tak. Teraz powiedz. - rozkazałem. 
Dziewczyna wzięła oddech i popatrzyła się na mnie, a jej oczy się zaszkliły. 
- Jestem w ciąży. Jestem w ciąży z tobą. - powiedziała i usiadła na krześle za nią. 
Zrobiło mi się nagle gorąco. Oparłem się o stół za mną i patrzyłem na dziewczynę, która siedziała ze spuszczoną głową. Nie, nie, nie. Przecież to był nasz drugi raz, kiedy zrobiłem to bez gumki. Przecież wydawało mi się, że zdążyłem. Ona ma dopiero szesnaście lat, nie może być matką w tak młodym wieku, nie może być matką dziecka własnego brata. Ja nie mogę być tatą, jestem kompletnie nieodpowiedzialny. Japierdole. Mamo, tato, możecie być dumni - pomyślałem. Odsunąłem od siebie złe myśli i po cichu podszedłem do Chanel. Kucnałem między jej nogami, a ona lekko podniosła głowę, żeby mnie widzieć. 
- Nie zostawię cię teraz - szepnąłem i złożyłem pocałunek na jej lewym udzie - Kocham cię malutka i poradzimy sobie tak? Wrócimy razem do Miami i tam przez to przejdziemy. Ale wiesz co jest najważniejsze? - zapytałem.
- Co? - szepnęła i pociągnęła nosem. 
- To, że będziemy razem i będziemy się wspierać. Będę z tobą ciągle i zajmę się tobą i naszym dzidziusiem jeśli pozwolisz mi na to. 
- Wiesz, że cie kocham? - zapytała dziewczyna i uśmiechnęła się. 
- Wiem, ja ciebie też i bardzo przepraszam - szepnąłem, podniosłem się i złożyłem pocałunek na jej ustach. 
-------------------------------------------------
Hej, przepraszam, za opóźnienie, ale brak weny :/ Teraz już wolne więc postanowiłam dokończyć. Rozdział krótki, ale ma sens :) Chciałam wam powiedzieć, że napiszę ONE-SHOT na wigilie, tylko w zamian za to proszę was o komentarze, których pod ostatnim rozdziałem było dosyć mało, a wyświetleń mega dużo. To naprawdę chwila, a dla mnie dużo znaczy :) Dziekuje za ponad 7000 wyświetleń <3 Kocham was, @polishkidrauhll 

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 18

Na dole mam do was pytanie w notce, więc ją przeczytajcie i piszcie w komentarzach :) Miłego czytania x
-----------------------------------------------------------

To było dla mnie nie do pojęcia. Nie mogłem pojąć dlaczego mnie zostawiła. Ona poprostu powiedziała, że to koniec, otworzyła drzwi i sobie wyszła. Mój umysł jakby wtedy otrzeźwiał, docierało do mnie każde słowo przez nią wypowiedziane, dogłębnie. Dobrze usłyszałem, kiedy powiedziała coś co mnie zabolało najbardziej "Już cię nie kocham" zdanie to wypowiadane z jej ust, z pogardą, z taką szczerością. Prosto w oczy. To mnie zniszczyło i całe moje ego, czy też to jaki zawsze twardy byłem runęło w jednej chwili. Stałem jak sparaliżowany wpatrując się w zamknięte drzwi. Cisza panująca w domu doprowadzała mnie do pewnego szału i niesamowitego pragnienia usłyszenia jej głosu, lub otwierających się drzwi wejściowych. Powinienem iść jej szukać? Może ona niechce, żebym to robił. Może poprostu chce sobie wszystko przemyśleć i wróci. Jednak na dworze robiło się coraz ciemniej, a mój instynkt uświadamiał mnie o niebezpieczeństwach czekających w nocy na taką młodą dziewczynę. Co jeśli ktoś by ją napadł, pobił, zgwałcił... Na samą myśl o tym do mojej głowy przyszło wspomnienie Zacka i tego co pragnął jej zrobić. Czerwona lampka się zapaliła i biegiem wyszedłem z domu. 
Trafiając na oświetlone latarniami ulice Miami nie wiedziałem co mam zrobić. Gdzie iść. Nie wiedziałem gdzie powinienem jej szukać. Wtedy czarne Porshe zatrzymało się przede mną i mój wieczór z tragicznego zmienił się w najgorszy koszmar. Z samochodu wysiadł Tayler z jebanym uśmieszkiem. 
- Yo, Bieber! - zawołał i poszedł do mnie - Mówiłem, że wrócę. Trochę się spóźniłem, ale poprostu miałem kilka spraw do załatwienia przed tobą - oznajmił.
- Mam kase. 
- Świetnie - zawołał - Masz gotówkę? 
- Tak - odpowiedziałem i podałem mu plik pieniędzy zapakowany w kopertę. 
- Lepiej, żeby było równo - syknął i zaczął liczyć banknoty. 
- Inaczej być nie może. 
- Muszę ci coś powiedzieć - rzucił pieniądze do samochodu i popatrzył się na mnie - Po pierwsze to sory stary, ale nie miałem kasy i dlatego tak napadłem na ciebie, znasz biznes tam nikt na mnie czekał nie będzie, serio niechcę przez kase stracić takiego spoko kumpla - oznajmił z uśmiechem.
- No jasne, rozumiem cię. Wiem jak jest - odpowiedziałem i włożyłem ręce do kieszeni - A ta druga sprawa? - zapytałem unosząc brwi do góry.
- Bardziej prywatna - skwitował - Wsiadaj do samochodu, żeby nikt nie usłyszał. 
- Nie mogę - pokręciłem głową - Pokłóciłem się z Chanel i muszę jej szukać. 
- To ma związek z Chanel, wsiadaj - odpowiedział i otworzył drzwi od strony pasażera. 
Bez namysłu wsunąłem się na skórzane siedzenia jego samochodu. Tayler miał mi do powiedzenia coś na temat mojej dziewczyny, a ja byłem zdeterminowany, żeby się tego dowiedzieć. 
- Więc? O co chodzi? - zacząłem temat i obniżyłem się na fotelu. 
- Wiem wszystko - oznajmił sprawiając, że moja twarz skamieniała.
- Wiesz co? - zapytałem głupio, chociaż znałem odpowiedź. 
- Jesteście razem - zaczął - To znaczy niewiem na jakiej zasadzie to działa, ale wiem, że ty kochasz ją, a ona ciebie. Tak jak para. Nie rodzeństwo. - zapalił papierosa. 
- Tayler - westchnąłem - To nie tak jak myślisz, my poprostu... 
- Wyluzuj stary - zaśmiał się - To dziwne, nieźle dziwne, ale ona jest piękną dziewczyną. Wiedziałem już dawno - ciągnął - Gdyby była dla ciebie tylko siostrą nie zachowywałbyś się tak. Przecież to jasne po co wyjechałeś i nie zamierzam cię z to potępiać, ani jej. I szczerze to życzę wam szczęścia - zakończył i szturchnął mnie w ramię. 
- Tego nam brakuje - westchnąłem smutno. 
- Wiem - znowu mnie zaskoczył - Czekałem tutaj na ciebie w okolicy i widziałem Chanel zapłakaną wybiegającą z domu. Zjebałeś. 
- Wiem i chcę to naprawić, ale nie mam pojęcia gdzie ona jest. 
- Widziałem ją jak szła w stronę plaży, poszukaj tam - oznajmił. 
- Dzięki, ja muszę w takim razie lecieć - otworzyłem drzwi i już miałem wychodzić, kiedy mnie zatrzymał. 
- Powodzenia i Justin skończ z ćpaniem. To ci nic dobrego nie przyniesie. Leć już. 
Pokiwałem głową i ruszyłem chodnikiem w stronę plaży. 

Od godziny przechadzałem się po całej Miami Beach i jej zakamarkach. Nie było jej nigdzie. Nie traciłem jednak nadziei i ciągle myślałem, że jednak ją znajdę i wrócimy razem do domu. O tej godzinie było tutaj mało ludzi, ale jedno rzuciło mi się w oczy. Ten skurwiel. Ten blondyn, do którego się przytulała moja księżniczka dzisiaj. Siedział na plaży z jakąś dziewczyną. Wydaje mi się, że ona też była wtedy z nimi. Może on był moją szansą, na to, żeby się dowiedzieć gdzie jest Chan. 
- Hej! - zawołałem, na co odwrócił głowę w moją stronę i podeszłem do niego. 
- Co ty chcesz jeszcze ode mnie chłopie? - wstał i zapytał z pogardą. 
- Musisz mi pomóc - pominąłem to, że oczekiwał ode mnie przeprosin. 
- Słucham? - zapytał z niedowierzeniem - Dlaczego miałbym to robić? Jakoś nie zrobiłeś na mnie dobrego pierwszego wrażenia. 
- Proszę cię - powiedziałem błagalnie - Chodzi o Chanel. Niewiem ile się znacie, ale... Ale czy ty wiesz co się z nią dzieje? Uciekła. 
- Wcale się jej nie dziwię, po tym co jej zasugerowałeś, no, no naprawdę niezły z ciebie facet. - pokręcił głową. 
- Wiesz gdzie ona jest? - zapytałem - Muszę ją przeprosić i wyjaśnić wszystko. 
- Powiedzmy, że wiem. Ale nie możemy tak łatwo powiedzieć, że ci powiem.
- Co chcesz wzamian? - zmęczony jego debilizmem i olewaniem sytuacji zapytałem. 
- 500$ - oznajmił - Nie chciała, żebym ci mówił, ale potrzebna jest mi kasa, a ty i tak nie zdołasz jej już zatrzymać. 
- Zgoda, więc? 
- Dzisiaj o 22:00 miała wykupiony bilet na samolot do Kalifornii. Nic nie mówiła więcej, tylko, że zadzwoni do nas. Teraz pieniądze. - wyciągnął rękę. Wyciągnąłem z kieszeni banknoty i podałem mu. Jebany skurwiel - pomyślałem kiedy odchodziłem, kierując się do głównej ulicy. Spojrzałem na zegarek, widniejący na moim nadgarstku. 22:37. Za późno. Jednak jeśli nie zobaczę to się nie dowiem. Pobiegłem na parking, wsiadłem do samochodu i z piskiem opon ruszyłem na lotnisko. 

Na hali panował tłok. Przemieszczało się tu mnóstwo osób z walizkami. W takim tępie nawet gdybym chciał nie znalazł bym Chanel. Spojrzałem więc poprostu na tablicę, na której widniały godziny startów ostatnich lotów. 
"Los Angeles - 22:15 - wystartował" 
Panika zawładnęła moim ciałem. Mogę ją stracić. Co jeśli pojedzie do dziadków oni nigdy mi nie pozwolą się już z nią zobaczyć. Przepchałem się do kasy biletowej ignorując wołanie, że powinienem stać w kolejce. 
- Chciałbym zarezerwować bilet do Los Angeles, najlepiej jeszcze na dziś lub jutro rano. - powiedziałem starając się być opanowany. 
Kobieta za biurkiem przytaknęła i zaczęła sprawdzać w komputerze wolne miejsca. 
- Niestety - zaczęła - Ale z tego co tu widzę do Los Angeles może pan lecieć dopiero za jakiś tydzień. 
- Co?! - krzyknąłem tak głośno, że kilkadziesiąt osób się odwróciło - Czemu dopiero za tydzień? Co takiego jest w Los Angeles, że nie ma miejsc? Brad Pitt, on tam zawsze był.
- Festiwal filmowy w Hollywood, nawet pan niewie ile osób tam leci, a druga sprawa jest taka, że mamy aktualnie remonty samolotów i jest ich znacznie mniej. Staramy się panować nad sytuacją, jednak teraz nie ma innej możliwości. - uśmiechęła się. 
- To na kiedy mogę rezerwować bilet? - zdenerwowany już zapytałem oschle. 
- Na dokładnie za dwa tygodnie. Tak aktualnie wygląda sytuacja, przepraszam. - oznajmiła i zaczęła obsługiwać następną osobę. 
Moje szczęście z Chanel i ona u mojego boku jest ważniejsze niż jakiś jebany festiwal - miałem ochotę wydrzeć się na całe lotnisko, jednak się powstrzymałem. Z miną mordercy wyszłem z budynku wybierając przy okazji numer telefonu Tayler'a. 
- No co jest? - zawołał - Właśnie jestem na imprezie. 
- Masz mi pomóc - oznajmiłem stanowczo. 
- Co jest? - uspokoił głos i wyszedł z pomieszczenia, bo muzyka przestała grać. 
- Chanel wyjechała do Los Angeles, nie można się tam teraz dostać bo jest pierdolony festiwal w Hollywood, mam zarezerwowane bilety na za dwa tygodnie, a nie mogę przez tyle czasu nie wiedzieć co się z nią dzieje - wykrzyczałem. 
- Mam pomysł. Ja też się nie dostanę do Los Angeles teraz więc jeśli chcesz mogę powiedzieć moim znajomym, takim zaufanym - sprostował - Nikt z biznesu, żeby zdawali mi relacje z tego z kim się spotka i co robi. 
- Świetnie, podaj mu mój numer i ma mi o wszystkim mówić. - oznajmiłem i zakończyłem połączenie. 

Leżałem w łożku próbując zasnąć. Od godziny kręciłem się z boku na bok. Jednak ciągle myślałem o niej. Brakowało mi jej tutaj i tak bardzo teraz chciałem ją przytulić. Jaką mam gwarancję, że jak tam polecę to mi wybaczy? Żadną i ja bym się jej nie dziwił. Jestem zjebanym chujem. 
------------------------------- 
Hej więc mamy nowy rozdział, taki średniej długości haha :) 
Więc sprawa jest taka. Chcielibyście, żebym dodała wam w Wiligię ONE-SHOTA z Justinem i Chanel, takie odbiegającego całkiem od tematu? - piszcie w komentarzach:) 
Czekam na wasze opinie i odpowiedzi, kocham was @polishkidrauhll xx 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ 

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 17

Przyznam się, że liczyłam na to, miałam nadzieję, że poprostu zapuka do drzwi łazienki i zapyta się czy wszystko w porządku. Ale nie zrobił tego, bo chwilę później słyszałam głośny trzask drzwi wejściowych. Jeśli wtedy płakałam to teraz już ryczałam. Nieznosiłam, kiedy ktoś mnie ignorował, nie widział moich uczuć, krzyczał na mnie bez powodu. On to zrobił. Potraktował mnie jak szmatę i ją nazwał. Nie interesował się nawet tym, czy przypadkiem się nie zabiłam w łazience. Poprostu wyszedł, bo dla niego było tak najlepiej. 
Nierozumniem jak mogłam zakochać się w tak egoistycznym dupku. Nie wyjechaliśmy dlatego, że to było najlepsze dla mnie, zrobił to dlatego, bo to było najlepsze dla niego. 
- Nienawidzę cię sukinsynie - wyszeptałam sama do siebie siedząc skulona na podłodze. 
Wstałam z zimnych kafelek i obmyłam twarz zimną wodą. Nie mogłam siedzieć w tym domu i czekać na niego? Najprawdopodobniej to właśnie bym robiła w wolnym czasie. 
Nałożyłam na twarz lekki makijaż i wyszłam z łazienki do garderoby. Wybrałam jakieś przypadkowe ciuchy, a następnie założyłam je na siebie. Rozczesałam włosy, włożyłam trampki i wyszłam z domu. 
Dziwnie się czułam kiedy kobieta siedząca w portierni wlepiała we mnie oczy przez całą drogę do wyjścia z budynku. Czyżby Justin odwalił jakąś scenę i tutaj? 

Szlam brzegiem morza patrząc się w dół, na moje stopy. Ciepła woda co chwilę przykrywała mi nogi, a słońce przygrzewało na moje plecy. Potrzebowałam chyba się oderwać i poprostu przejść, sama. Tak jak teraz. Naokoło mnie słychać było wesołych plażowiczów. Podniosłam głowę i obróciłam się w ich stronę. Dzieci bawiły się piłkami i robiły psikusy rodzicą, którzy mieli ich kąpletnie gdzieś i chcieli cieszyć się pogodą. 
Nagle poczułam jak coś odbija się od czubka mojej głowy, a następnie chłopaka biegnącego w moją stronę. 
- Przepraszam cię bardzo - powiedział zdyszany - Graliśmy w siatkówkę i tak wyszło. 
- Nie ma sprawy - odpowiedziałam z uśmiechem. 
- Może chcesz do nas dołączyć? To znaczy posiedzieć z nami, bo na dziś chyba koniec siatkówki - zaproponował. Zmierzyłam go wzrokiem. Chłopak wyglądał na naprawdę przyjaznego i miał szczere chęci. A co powie Justin na to? Chwila, jego tu nie ma i nie będzie. 
- Jasne. - odpowiedziałam zadowolona i ruszyłam w stronę jego znajomych. 
- Cześć - wszyscy równo zawołali na moje przyjście. 
- Hej, jestem Chanel. 
- To jest Will - jakaś blondynka wskazała na chłopaka, który mnie tu przyprowadził - Ja jestem Veronica, a to Noel i Gina. 
- Jedyny chłopak w gronie co? - odezwałam się do Will'a.
- Mi to nie przeszkadza - odpowiedział z wielkim uśmiechem - Pujdę kupić nam coś do picia. - dokończył zdanie i odszedł w stronę sklepu. 
- Więc - zaczęła Veronica i pociągnęła mnie, abym usiadła na kocu z nią i dziewczynami - Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałam. Przyjechałaś na wakacje? 
- Przeprowadziłam się tutaj w tym tygodniu. 
- Czyli zostajesz na stałe. To super - ucieszyła się - Gdzie mieszkasz? 
- W tamtym budynku - wskazałam na wieżowiec za nami. Dziewczyny na tą informacje otworzyły buzię jakby nie dowierzały. 
- Twoi starzy muszą być dziani - do rozmowy dołączyła się Noel.
- Właściwie to mieszkam z chłopakiem - sporstowałam, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. 
- Ale ci zazdroszczę - pisnęła Gina - My mieszkamy kilka ulic dalej, musisz nam przedstawić twojego chłopaka. Dlaczego go tutaj z tobą nie ma? 
- My... - zaczęłam - Trochę się pokłóciliśmy. 
- Nie przejmuj się - Veronica szturchnęła mnie w ramię - To taka rasa, przeprosi. Will też zawsze przeprasza. 

Tak spędziłam prawie cały dzień. Dziewczyny są naprawdę świetne. Dowiedziałyśmy się wielu rzeczy o sobie jak i o Will'u, który jest z Veronicą już 2 lata i jak twierdzą na zawsze. Postanowiliśmy, że bedziemy się częściej spotykać i, że wyjedziemy gdzieś razem na kilka dni. Przez całe godziny, kiedy z nimi byłam zapomniałam o Justinie. Dopiero zachodzące słońce przypomniało mi o tym, że niedługo czas na powrót do domu. 
- Muszę się zbierać - zakomunikowałam podnosząc się. 
- Odprowadzimy cię - powiedzieli wszyscy zgodnie - Przecież mieszkamy trochę dalej, a to ta sama droga. Poczekałam chwilę jak zabiorą swoje rzeczy i ruszyliśmy razem do wyjścia z plaży.  

- Dziękuje wam za ten dzień, nie myślałam, że spotkam tu kogoś fajnego do spędzania czasu - zaśmiałam się przytulając ich na pożegnanie. 
- My też się strasznie cieszymy! - pisnęła uradowana Noel, kiedy przerwał jej pisk opon auta zatrzymującego się obok nas. Drzwi od Ferrari się otworzyły, a z pojazdu wyszedł Justin. Moje oczy wyglądały teraz jak spodki. Wszyscy się popatrzyli na mnie z zainteresowaniem. 

                                              ************
Cały dzień siedziałem w barze. Od rana do wieczora. Chciałem się oderwać i zabawić, jednak nie było mi dane. Cały dzień myślałem o Chanel, która najprawdopodobniej siedzi w domu i płacze przeze mnie. Znowu przeze mnie. Jestem chorym egoistą. Niewiem jak mogłem być tak głupim, żeby znowu wziąść. Znowu sie naćpać. Przecież obiecałem sobie, że nigdy tego nie zrobię, dla niej. Złamałem obietnicę i złamałem jej serce. Co jeśli kiedy mówiła, że mnie nie kocha to powiedziała prawdę? Co jeśli mi nie wybaczy? Ja na jej miejscu bym mi nigdy nie wybaczył. Jak można być takim okropnym dla swojej ukochanej. Byłem jedynym mężczyzną, z którym kiedykolwiek spała, a ja miałem czelność nazwać ją w taki sposób. 
- Jeszcze raz to samo - zwróciłem się do barmana i podałem mu pieniądze. 
- Nie uważa pan, że to za dużo? - zapytał. 
- Nie interesuj się dopóki ci płacę. - odwarknąłem i wziąłem do ręki już pełną szklankę. 
Jestem chujem. Tyle mogę o sobie powiedzieć. Muszę do niej jechać i ją przeprosić. Muszę przeprosić moją księżniczkę. Zabrałem z lady portfel i ruszyłem ku wyjściu. 
Chwiejnym krokiem wyszłem na parking i wsiadłem do mojego samochodu. Tak właśnie miałem już nareszcie samochód. Byłem strasznie upity i niepowinienem prowadzić, jednak czy to teraz ważne? Jestem świetnym kierowcą i dojadę do domu, który jest zresztą zaraz niedaleko. 
Wyjechałem na drogę i ruszyłem w stronę domu tak, aby nie spowodować wypadku. Kiedy miałem wjechać na parking przy naszym domu doszedł do mnie zaraźliwy dziewczęcy śmiech. Odwróciłem się w tamtą stronę i dostrzegłem moją Chanel śmiejącą się z jakimiś dziewczynami i przytulającą jakiegoś blondyna u jej boku. Zagotowało się we mnie. Zatrzymałem gwałtownie samochód i wyszłem z niego. 
- Co to ma znaczyć do cholery? - zapytałem ze wściekłością szatynki, zwracając na siebię uwagę jej znajomych i innych przechodniów. 
- Nic - odpowiedziała niewzruszona - Właśnie szlam do domu. 
- Oh no tak - zaśmiałem się histerycznie i uderzyłem otwartą ręką w czoło - Twój nowy kolega do łóżka. Mogłaś mnie uprzedzić, wróciłbym wcześniej. 
- Justin nie tutaj. Wiesz, że to nieprawda - szepnęła speszona dziewczyna. 
- Ależ kochanie, skoro taka jest prawda to czemu inni nie mogą wiedzieć, w końcu wtedy więcej zarobisz. Potraktuje to jako reklamę - odpowiedziałem z uśmiechem. 
- Wiesz, że to nie prawda. Jesteś pijany. Chodź do domu - zbliżyła się do mnie, lecz ją odepchnąłem.
- Idź z kolegą obok, to z nim miałaś iść, dajesz Chanel. - znów się zaśmiałem i wtedy poczułem pięść na moim policzku. Otworzyłem oczy, a przede mną stał ten chłopak. On mnie uderzył. Jakim prawem się kurwa miesza w moje sprawy. 
- Ooo nie - szepnąłem - Tak się bawić nie będziemy. 
Już miałem się zamachnąć, kiedy Chanel szarpnęła za mój łokieć i wciągnęła mnie do budynku. Zabrała klucze i dalej mnie trzymając pojechaliśmy na górę, po czym weszliśmy do domu. 
- Co jest? Za mało chciał ci dać - parsknąłem śmiechem opierając się o blat kuchenny. 
- Niechciałam, żebyś mu przyłożył - szepnęła dziewczyna stojąc na drugim końcu pokoju. 
- Oo no tak. Martwisz się o niego. To zrozumiałe. Zrobił ci już dobrze? Jak się pieprzyliście to dobrze ci było? - zapytałem z ironią. 
- Co się z tobą stało? - zapytała Chan pozwalając pojedynczej łzie wypłynąć - Mówiłeś, że mnie kochasz. Byłeś całkiem inny. Ale - zawiesiła się jakby rozmyślając czy powinna to powiedzieć - Wiesz co Justin? To koniec. Nie będziesz mnie tak traktował. Myślałam, że jesteś inny. Zakochałam się w tobie. Zakochałam się w moim bracie, chciałam z tobą spędzić życie. Myślałam, że jesteś tym jedynym, ale się pomyliłam. - mówiła cicho pociągając nosem. Moje serce się łamało, to tak jakby alkohol, który w siebie wlałem nagle przestał działać, a jej słowa trafiały do mnie jedno, za drugim.
- Ja się poddaje. Nie chcę walczyć o twoją miłość do mnie. Niechcę takich akcji codziennie. Nie kocham cię już, odchodzę - powiedziała, zabrała ze stolika telefon i trochę pieniędzy i biegiem wyszła z domu. Ostatnie co widziałem to był jej płacz, płakała. Zostawiła mnie, poprostu mnie zostawiła. 
---------------------------------------------
Hej, odrazu mówię, że niesprawdzony. Nie miałam czasu, przepraszam :( 
Tak, więc jest nowy i tak się rozwinęła sytuacja.... 
Czekam na wasze opinię i do następnego, @polishkidrauhll 
Kocham was, 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ 

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział 16

Zeszły wieczór i noc były przecudowne. Nie mogłam uwierzyć, że mój brat... Mój chłopak może być taki romantyczny. Nienawidziłam kiedy wydawał na mnie pieniądze, ale z drugiej strony prezent od niego był najlepszym jaki kiedykolwiek dostałam. Tej nocy się kochaliśmy. Drugi raz i było tak samo cudownie jak za pierwszym razem. Kocham sposób w jaki on mnie dotyka, w jaki się mną opiekuje, w jaki się martwi cały czas, czy wszystko jest w porządku. Kochałam go całą sobą i wreszcie wszystko zaczynało iść w dobrym kierunku. 

Obudziło mnie głośnie pukanie do drzwi. Nie, to raczej nie było pukanie. Ktoś nieustannie dobijał się do drzwi, nie dając mi możliwości na wyspanie się. Obróciłam się przodem do Justina, jednak chłopak jeszcze spał. Swoją drogą zawsze ciekawiło mnie, to jak on może nic nie słyszeć, kiedy śpi. 
- Justin - potrząsnęłam jego ciałem - Obudź się.
- Hm? - mruknął z nadal zamkniętymi oczami.
- Ktoś się dobija do drzwi, weź otwórz. Niechce mi się wstawać - powiedziałam i obróciłam się na drugi bok, starając się zasnąć. Szatyn wstał z westchnieniem z łóżka i oddalił się do przedpokoju. Postanowiłam się dowiedzieć, kto przyszedł o tej porze do naszego domu i dlaczego Justin mu nie powiedział, żeby spadał z tąd. Wstałam z łóżka i na palcach podeszłam do drzwi od sypialni, a następnie je uchyliłam. 
Chłopak stał i rozmawiał z osobą na korytarzu. Szeptali, więc nie mogłam dokładnie usłyszeć ich rozmowy. 
- Teraz kurwa! - ryknął nagle ktoś, tak głośno, że aż podskoczyłam, a następne co widziałam to Justina upadającego z głośnym hukiem na kafelki. 
Nie wierzyłam w to co się dzieje, nie wiedziałam co się dzieje. Ktoś przychodzi do naszego domu i nagle rzuca się na mojego faceta. Przyłożyłam dłoń do ust, żeby nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Z moich oczu wypływały strumieniami łzy. Chciałam tam iść, wyrzucić tego człowieka, pomóc Justinowi, ale się bałam. Najzwyczajniej się bałam. 
Szatyn wstał z podłogi i wymierzył w twarz naszego "gościa" tak, że tamten zachwiał się, a z jego nosa poleciała krew. Wtedy się bałam? Teraz byłam w szoku. Brunet, który wcześniej zaatakował Justina obrócił się tak, że mogłam zobaczyć jego twarz. Tayler. To był kurwa Tayler. Najgorsza osoba na całym świecie. Największy chuj jakiego kiedykolwiek spotkałam. Sprawił, że życie naszej rodziny zmieniło się o 180stopni, a skutki tego widzę do dnia dzisiejszego. 
Wyszłam cała zapłakana z sypialni i pobiegłam w stronę Justina. Praktycznie rzuciłam się na jego szyję. Wtedy zauważyłam krew spływającą z rozciętego łuku brwiowego chłopaka. 
- Chanel idź stąd - warknął - Proszę cię, ja to załatwię - odsunął mnie od siebie. Odsunął mnie od siebie kiedy tak bardzo się bałam, potrzebowałam go teraz, a on postanowił dalej brnąć w jakąś chorą walkę z tym skurwysynem. 
- Nie - powiedziałam stanowczo - Wyjaśnij mi o co chodzi - zarządałam. 
- To nie twoja sprawa - odpowiedział chłodno i powrócił wzrokiem na bruneta. 
- Oj - zaczął Tayler z chorym uśmieszkiem - Ja ci wszystko wytłumaczę. 
- To mi powiedz, dlaczego przychodzisz do mojego domu i rzucasz się na Justina! - krzyknęłam rozpaczliwie. 
- Ja jej powiem. Zamknij się - przerwał Justin. 
- Twój brat zapłacił mi za zabicie Zacka Evans'a. A właściwie wisi mi niezłą sumkę, której nie ma i za to zapłaci swoim zdrowiem - wysyczał Tayler, przerzucjąc swoje spojrzenie ze mnie na szatyna - W sumie macie racje. Przyjdę popołudniu, to może się załapię na obiad - sarkastycznie powiedział - To do zobaczenia koledzy - rzucił i poprostu wyszedł. 
- Nie wierzę - szepnęłam patrząc się na chłopaka przez łzy. 
- Chanel - westchnął i chciał mnie objąć, jednak go odepchnęłam - Musiałem. 
- Nie - krzyknęłam - Wracasz do tego, znowu się zapomnisz i wciągniesz w to. Nie pozwolę ci na to - wrzasnęłam. 
- To był jeden raz kiedy się z nim spotkałem - spokojnie mówił, chcąc się usprawiedliwić. 
- Drugi już niedługo Justin - wyszeptałam - Zabiłeś człowieka, zabiłeś. Nie dokładnie ty, ale... - zawahałam się - Ale to było z twoich rąk. Wiem, wiem, że on był chorym sukinsynem, ale każdy ma prawo żyć i nie musi ginąć tylko dlatego, że masz z nim jakiś problem. - zakończyłam. 
- On ci wyrządził tyle krzywdy - zaczął - Nie mogłem pozwolić, żeby coś jeszcze ci się stało - podniósł głos. 
- Teraz przez ciebie może mi się dopiero coś stać. Skąd wiesz co ma w planach Tayler? - zapytałam, nie czekając na odpowiedź - Skąd wiesz czy mnie nie porwie, co wtedy zrobisz? On może nas zabić i wtedy nic nie zrobisz!
- Chanel przestań znowu dramatyzować - krzyknął wprawiając mnie w osłupienie - Robię co mogę, żeby twoja dupa była bezpieczna a ty mi wytykasz, że to złe? - wskazał na mnie palcem - Gówno wiesz, myślisz tak jak dziadkowie! Myślisz, że jestem chory psychicznie, kiedy jestem całkowicie zdrowy. Chciałabyś, żeby Zack nas znalazł i znowu chciał nas zabić? A może wolisz, żeby cię zgwałcił? W końcu lubisz dawać dupy! - powiedział z sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy i w tym momencie, moja cierpliwość się skończyła. To było za dużo. Człowiek, którego kochałam, kocham twierdzi, że jestem dziwką. Człowiek, z którym chciałam spędzić resztę życia ma takie zdanie o mnie i nie ma problemu z powiedzeniem mi tego w twarz. 
- Nienawidzę cię! - wrzasnęłam zbliżając się do niego - Nie kocham cię ty sukinsynie! Jesteś nikim i zostaw mnie w spokoju, nigdy się już do mnie nie odzywaj. Usłyszeć to od ciebie było gorsze od tego, co chciał mi zrobić Zack - zakończyłam i z całej siły dałam mu w twarz, tak, że obrócił głowę w bok. Popatrzyłam na niego ostatni raz z pogardą i obrzydzeniem, po czym uciekłam do łazienki. 
Zamknęłam drzwi i osunęłam się na podłogę chowający twarz w dłoniach. Nienawidzę go całym sercem, ale... Ale go kocham. Wiem, że robił to pod wpływem emocji i wszystkiego, ale jednak to zrobił i to było najgorsze. Usłyszeć coś takiego nigdy nie boli tak bardzo, jak usłyszeć to od swojego chłopaka, osoby którą kochasz. Najgorsze było jednak to, że przecież jeszcze kilka godzin temu to on właśnie ze mną spał, a teraz uważa mnie za zwykłą szmatę. 
Nie mogłam się uspokoić, nowe łzy cisnęły się nieustannie do moich oczu. Powoli wstałam i popatrzyłam się w lustro, wyglądałam jak chodząca śmierć. Na całej czerwonej od płaczu twarzy widniał rozmazany tłusz do rzęs. 
- Nienawidzę cię! - wrzasnęłam patrząc sie w swoje odbicie, a następnie z całej siły uderzyłam pięścią w powierzchnie lustra, tak, że roztrzaskało się na miliony kawałków. Spojrzałam na swoje ręce, po których spływały strugi krwi. 
------------------------------------------------------------
Hej wam! Wiem zawaliłam. Rozdział jest tragiczny i krótki, jednak chciałam wam coś dodać, a czuję się strasznie. Okropnie boli mnie gardło i ogólnie wszystko mnie boli. Wybaczcie mi i mam nadzieję, ż chociaż trochę wam sie spodoba :) 
Do następnego @polishkidrauhll, kocham was <3 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ  + przepraszam was za wszystkie błędy, ale nie mam siły już sprawdzać :(