sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 12

Niechciałem, żebyśmy odrazu przechodzili do seksu. To były odległe plany jak dla mnie. Jesteśmy rodzeństwem, musimy się pilnować, nic nie może z tego wyjść, czego byśmy niechcieli. Co byśmy powiedzieli jeśli byśmy mieli dziecko? Widziałem smutek w jej oczach, kiedy jej odmówiłem, ale inaczej nie mogło się stać. Przynajmniej dzisiejszego dnia. Drugą sprawą, było to, że nienawidziłem, kiedy była smutna, z mojego powodu. Powiedziałem, że w domu nie jesteśmy rodzeństwem, więc tak ma raczej być. 
- Wykąpiemy się razem? - zapytałem, chcąc zastąpić czymś to, że dzisiaj tego nie zrobimy. Dziewczyna na początku lekko zdziwiona propozycją, ale lekko się uśmiechnęła i nieśmiało przytaknęła. Złapałem ją za rękę i poprowadziłem do łazienki, gdzie puściłem ciepłą wodę do wanny. Ściągnąłem z siebie koszulkę i odwróciłem się w stronę Chanel. Była w samej bieliźnie. Wstydziła się. 
- Nie musisz się wstydzić - szpnąłem - Chcesz, żebym to zrobił? - zapytałem łapiąc za ramiączko jej biustonosza. 
- Tak. - odpowiedziała, lekko speszona. 
Delikatnie zsunęłem jej ramiączka i przeniosłem dłonie na plecy, gdzie odpiąłem zapięcie stanika, który spadł na podłogę. Nie patrzyłem się za długo, chociaż było mi ciężko, niechciałem, żeby się wystraszyła. Zjechałem rękoma na jej uda i pociągnąłem z gumkę jej majtek, które również spadły na dół. 
- Jesteś piękna, wiesz? - zapytałem przyciągając ją do siebie. 
- Jak ty mi to mówisz to wierzę - zachichotała i pocałowała mnie w policzek. Odsunąłem się od niej i całkiem się rozebrałem. Weszliśmy razem do wanny i usiedliśmy tak, że szatynka siedziała między moimi nogami, a głowę miała na moim torsie. Czułem jak spięta była na początku. Niedziwie się, ja też się dziwnie czułem. 
- Kocham cię. - powiedziała niespodziewanie. 
- Ja ciebię też słoneczko. - odpowiedziałem i pocałowałem ją w głowę. 
- Nawet niewiesz jak bardzo bym chciała móc wyjść z tobą poprostu. - westęchnęła - Nie musząc się martwić, że ktoś nas zobaczy, osądzi. 
- Rozmawialiśmy o tym Chan. Poczekaj trochę, obiecuje ci, że wyjedziemy z tąd na zawsze, ale najpierw skończ szkołe okej? Wszystko się ułoży. Obiecuję. - odpowiedziałem i zabrałem się za nakładanie szamponu na jej włosy. 

To nie była dla mnie prosta obietnica, tak naprawdę niewiedziałem, czy mogę ją wogóle dotrzymać. Jak mogłem obiecać, jej coś czego sam nie byłem pewnien. Nikt niewie jak się sprawy potoczą w normalnych związkach, a co dopiero w takich jak nasz. To nie był nasz wybór, to bóg tak wybrał, a ja niechcę się sprzeciwiać uczuciu, które może być największym w całym moim życiu. Ten wieczór uważam za udany, chociaż nigdy nie pomyślałbym, że z własnej woli będę się kąpać z moja siostrą, moją dziewczyną.

Obudził mnie budzik dzwoniący nieustannie nad moim uchem, z nadal zamkniętymi oczami sięgnąłem na szafkę nocną i wyłączyłem go. Wszystko wraca do normy zaczyna się szkoła i moja praca. Kurwa. 
- Chanel wstawaj - zacząłem potrząsać jej ciałem. 
- Hm? - mruknęła nie ruszając się.
- Musisz iść w końcu do szkoły.
- Niechcę Justin - wybełkotała i wtuliła się we mnie.
- Też bym chciał spędzić dzień inaczej, ale za pół godziny mam być w pracy i przez ciebie mogę niezdążyć - powiedziałem i zerknąłem na zegarek - A w sumie to napewno się spóźnię, bo muszę cię zawieść do szkoły. 
- Okej już idę sie ubrać - powiedziała znudzonym głosem i poszła do garderoby. 

- Będe po ciebie o 15. - oznajmiłem, kiedy zatrzymaliśmy się pod szkołą Chanel. 
- Okej i zawieziesz mnie na obiad do McDonald's - uśmiechnęła się i odpięła pas. 
- Nie, nie, nie - potrząsnąłem głową - Potem jedziemy do mnie na nowe fotki, bo podobasz się ludzią a ja muszę zarobić. 
- To jeszcze lepsze niż jedzenie - zaśmiała się - Okej, będe gotowa. - oznajmiła i odwróciła się w stronę szyby by się upewnić, że nikt nas niewiedzi, po czym pocałowała mnie - To pa - wyskoczyła z auta i pobiegła, by zdążyć przed dzwonkiem. 
Odprowadziłem ją wzrokiem do drzwi upewniając się, że w pobliżu nie ma mojego ulubionego pasożyta, który wczoraj przebywał na mojej nowej kanapie. Odpaliłem auto i zawróciłem w kierunku biura, chociaż byłem już spóźniony, jak zawsze. 
Ciekawe jak to jest, że szef (jak to dziwnie brzmi) zawsze się spóźnia, chyba mnie odwołają jak tak dalej pujdzie. Skręciłem na autostradę i przyspieszyłem. Oczywiście, nie ominęło by mnie szczęście przebywania w korku, który widziałem już z daleka. Załamany spojrzałem w boczne lusterko, gdzie dostrzegłem czarnego Jeep'a jadącego dokładnie za mną. Przyśpieszyłem i zmieniłem pas, nadal obserwując samochód za mną, a on zrobił to samo. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Nacisnąłem pedał gazu, a na liczniku pokazało się 200km/h. Jeep wyraźnie zrobił to samo. 
- Kurwa - wrzasnąłem sam do siebie. Nawet nie zauważyłem kiedy musiałem się zatrzymać, bo przede mną rozciągał się sznur aut. W pośpiechu wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Tayler'a. 
- Co jest? - zapytał zaspany. 
- Jestem na autostradzie i jade do pracy od kilku minut jedzie za mną jakiś Jeep, śledzi mnie. Myslisz, że to może być.. - nie dokończyłem, bo mi przerwał.
- Nie ma innej możliwości. Kto inny ma takie ambicje. - dokończył za mnie. 
- Jestem w korku. Niewiem czy spróbować sie przedostać, czy poprostu tu zostać? 
- Jedź. Na następnym zjeździe poprostu zjedź z autostrady. - oznajmił i zakończył połączenie. Powoli ruszyłem i trąbiąc na każdego, prubowałem się wydostać na zjazd, który był kilka metrów ode mnie. Odwróciłem się jeszcze do tyłu i wtedy zobaczyłem jak Zack wysuwa głowę przez okno pasażera wypatrując mnie. Przyspieszyłem i ruszyłem przed siebie. O co mu kurwa chodzi. 

Z hukiem wbiegłem do budynku, szybko podpisując się w recepcji. Jak zawsze zanim dotarłem do mojego biura pełno osób coś ode mnie chciało. Otworzyłem drzwi i praktycznie rzuciłem się na obrotowy fotel stojący przy biurku. Myśli przytłaczały mój mózg. Kiedyś go uważałem za przyjaciela, a teraz jest totalnym psycholem, który knuje, żeby mnie zabić. Co tam ja? Chanel, dobrze, że jej dzisiaj ze mną nie było, bo napewno bym go zapierdolił wtedy sam. Otworzyłem laptopa i zająłem się zaległą pracą, kiedy drzwi ktoś wszedł do mojego gabinetu. 
- Hej - powiedziała wesoło Jen. 
- Siema - odpowiedziałem nie zawracając sobie specialnie nią głowy. 
- Jak tam zdrowie? Wiesz, że jesteś nienormalny. 
- Tak, wiem - powiedziałem skupiając wzrok na ekranie - Ale czasami nie mam wyjścia. 
- I dlatego musisz się wypisywać na rządanie po takim wypadku? - zapytała - To jest nieodpowiedzialne. Zobaczysz, to się na tobie odbije. 
- Najwidoczniej mam swoje powody - lekko poirytowany jej pytaniami powiedziałem. 
- Możesz mi o nich powiedzieć. 
- Jen - podnisołem głos i odwróciłem się - To jest moja sprawa i mojej siostry. Moja decyzja. Dzisiejszy poranek nie był dla mnie najlepszy, więc proszę nie wkurwiaj mnie - dosyć opanowany oznajmiłem. 
- Okej, jasne. To ja przyjdę później jak już zmienisz tampony - śmiejąc się wyszła. 
Zaśmiałem się pod nosem i wróciłem do pracy. Zalogowałem się na mailu i otworzyłem nową wiadomość, na którą moje ciśnienie wzrosło w trybie natychmiastowym. 

Od: Unknow 
" Jeśli myślisz, że cię nie widzę, to jesteś w błędzie. Jestem z wami cały czas. Nie tylko w drodze do pracy. Nie musiałeś uciekać moglibyśmy se razem pogadać. A tak wogóle to twoja siostrzyczka jest słodka. I to bardzo. Ale to już wiesz. " 

Przeczytałem treść wiadomości i przewinęłem na dół, gdzie znajdowały się zdjęcia Chanel z Vanessa z wczoraj. Gdybym miał na sobie krawat najprawdopodobniej latał by już w powietrzu. Oparłem głowę o ręce i pociągnąłem z koncówki włosów. Tayler pewnie już o tym wiedział, gdyż miał dostęp do moich najnowszych wiadomości. 
Postanowiłem się tym nie przejmować i zająłem się robotą, kiedy znowu drzwi się owtorzyły. Co tym razem kurwa - pomyślałem. 
- Kocham jak jesteś taki skupiony - zaśmiała się osoba, która weszła i oparła głowę na moim ramieniu. Odwróciłem się. 
- Chanel? - zapytałem zdziwiony - Co ty tu robisz? 
- Urwałam się ze szkoły - cicho powiedziała - Muszę ci o czymś powiedzieć - usiadła na kanapie za mną. Wstałem z krzesła i usiadłem obok niej obejmując ją ramieniem. 
- Coś się stało? - zaniepokojony zapytałem. 
- Właściwe... Wydaje mi się, że ktoś mnie obserwuje Justin - nerwowo powiedziała - Ciągle czuje czyiś wzrok w szkole na sobie, a gdy się obracam to nikogo nie ma. - wyznała - Więc przyjechałam tutaj, bo przy tobie czuję się bezpiecznie. 
- Kochanie, napewno ci się wydaje - skłamałem i ją przytuliłem - Ale okej, skoro juz przyszłaś to zostań. - oznajmiłem. Byłem niesamowicie wkurwiony, ale przecież nie mogłem jej powiedzieć prawdy. Głupio mi było ukrywać przed nią wszystko, ale to było konieczne. 

- Nie mogę uwierzyć, że będe na okładce Teenage Vogue - krzyknęła uradowana szatynka i rzuciła mi się na szyje, tuż po tym jak wyszła z garderoby i się o tym dowiedziała. 
- Musisz uwierzyć kochanie - szepnąłem jej do ucha. 
- Myślisz, że będe sławna - zapytała trzepotając rzęsami. 
- Napewno - zaśmiałem się - To tylko okładka, która ma tak naprawde prezentować ciuchy, nie ciebie - wytknąłem jej język. 
- Ja jestem ładniejsza o tych ciuchów - zauważyła i założyła ręce na piersiach. 
- Jestem tego pewnien - przybliżyłem się do niej - Ale o tym pogadamy w domu. - ściszyłem głos i oddaliłem się po aparat. Dziewczyna ustawiła się na wyznaczonym miejscu, by być gotową. Mój telefon zaczął wibrować powiadamiając mnie o nowej wiadomości. Otworzyłem ją. 

" Śliczna dziewczynka, czekam na dalszy rozwój sesji. Zawsze wierzyłem w ciebie i jej umiejętności. Szkoda, że to Teenage Vogue, a nie Playboy, ale może się tego jeszcze doczekam " 

I wtedy padł pierwszy strzał. 
------------------------------------------------------------
Hej, więc mamy już 12 rozdział. Wszyscy chcieli jakiś scenek w wannie, ale ja uważam, że to za wcześnie, ale niedługo... Kto wie. Dziekuje wam za to, że komentujcie i jesteście ze mną <3 Kocham was i do następnego. @polishkidrauhll  + wrazie pytań kierujcie się na tego Twittera, lub aska w zakładkach. 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział 11

- Co tu się kurwa dzieje?! - zaraz po tym jak Justin wszedł do domu wrzasnął czerwony ze złości. Jak oparzona wstałam z kanapy i wyrwałam się z objęć Chrisa. Niewiedzialam jak mam się wytłumaczyć z tej sytuacji. Stałam na środku salonu i patrzyłam się prosto w oczy szatyna. 
- To ja może pujdę - cicho zaczął Chris, jednak kiedy się tylko odezwał Justin przeniósł swój morderczy wzrok na niego. 
- Nigdzie nie idziesz - fuknął i zatrzymał go łapiąc za ramię - Nie lubię cię - zaczął niskim, pełnym nienawiści głosem - Przez ciebie Chanel miała problemy w szkole. - podniósł głos na co się wzdrygnęłam - To ty powiedziałeś coś o czym powinieneś już dawno zapomnieć. A teraz jakby nigdy nic siedzisz na mojej kanapie, w moim domu i masz ochotę na moją siostre? - nadal wrzeszczał coraz bardziej przybliżając się do wystraszonego Chrisa. 
- Ja... - zająkał się - Nie... Przepraszam, niewiedziałem, że to jakiś problem. Nie chciałem tego Justin, poprostu spędzaliśmy razem czas i... 
- Dla ciebie jestem Pan Bieber, a nie twój pierdolony kolega, chyba, że jeszcze o czymś niewiem. - szatyn z ironicznym uśmiechem wysyczał przez zęby. 
- Ja jednak już pujde. - szybko powiedział i właściwie wybiegł z domu Chris. 
Nie zmieniłam swojej pozycji. Nadal stałam i wpatrywałam się w sytuację. Coś się działo. On się nigdy tak nie zachowywał, nie wściekał się o każde gówno. Zaczynałam się bać, bałam się, że zaraz podejdzie i mnie uderzy. Był wściekły, a to była moja wina. 
- Chodź tu do mnie - łagodnie oznajmił i popatrzył się na mnie. Na początku byłam zdziwiona jego gestem, ale zbliżyłam się i wpadłam w jego silne ramiona. 
- Przepraszam. Nie jestem na ciebie zły, ale nie lubię tego gnojka i niechcę widzieć, jak on cię przytula. - wyszeptał mi do ucha. 
- Jesteś zazdrosny - odsunęłam się lekko tak, aby widzieć jego twarz i uśmiechnęłam się. 
- Wcale nie - próbował zaprzeczyć. 
- Wcale tak. 
- Dobra, no chyba to jasne, że będę o ciebie zazdrosny. - zakłopotany wyznał.
- To dobrze - odpowiedziałam, złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę schodów. 
- Nie, zabieram cię gdzieś - zaprotestował pujściu na górę. 
- Gdzie? 
- Niespodzianka, chodź. 

- Jak znalazłeś taką ścieżkę? To jest niesamowite. - krzyknęłam uradowana. 
Tak, więc Justin zabrał mnie na Hollywood Hills, a dokładnie pod sam napis Hollywood. 
- Zaprowadzałem tu kiedyś inne niewiasty - powiedział wpatrując się w widok przed nami. 
- Dupek - odpowiedziałam. 
- Żartuje - obrócił się i usiadł na trawie pociągając mnie na swoje kolana - Jesteś tu ze mną pierwsza. 
- Możemy porozmawiać - spytałam z dosyć poważną miną. 
- Jasne - zgodził się i oparł się na łokciach tak, aby mnie lepiej widzieć. 
- Co się dzieje? Wkurzasz się o byle gówno. Coś się stało ostatnio. Bądź w końcu ze mną szczery. Proszę. Chcę wiedzieć o twoich problemach, na tym polega związek, na szczerości. 
- Nic się nie dzieje - westchnął - Tylko, widzisz spotkałem się dzisiaj z Tayler'em. - niemogłam uwierzyć, że to zrobił. Justin chyba wyczuł co pomyślałam, bo zaraz zareagował. 
- Nie - gwałtownie powiedział - To nie to o czym myślisz - uspokoił mnie i pogłaskał po policzku - Muszę się upewnić, że Zack nie zrobi ci już krzywdy. - dodał.
- Nie musisz, nie musisz tego robić jeśli to ma oznaczać twój powrót i spotkania z tym dupkiem - zakomunikowałam - A jeśli tobie się coś stanie? Justin ja tego nie wytrzymam. Tej niepewności. Nie mogę tak. - pokręciłam głową. 
- Nic mi się nie stanie - próbował mnie uspokoić. 
- W Detroit też tak mówiłeś - szpnęłam. 
- Hej - szepnął - Kochanie - powiedział już głośniej i podniósł mój podbródek - Nie stanie się nic z takich rzeczy już nigdy. Obiecuję i dotrzymam obietnicy. Ufasz mi? 
- Jasne, że tak. Poprostu... Nieważne. Pogadamy o tym kiedy indziej. 
- Dobrze. Więc jutro musisz iść do szkoły - zaczął nowy temat. 

- Myślę, że pani Stewart się w mnie kocha. - śmiejąc się mówił - No serio, jestem tego pewnien. 
- Jesteś zbyt pewny siebie - również się śmiejąc powiedziałam. 
- Gdybym się jej nie podbał, czy śliniła by się na mój widok, kiedy weszłem do szkoły bez koszulki? - zapytał nadal rozbawiony. 
Wracaliśmy właśnie do samochodu trzymając się za ręce i śmiejąc z różnych rzeczy. Lubiłam takie momenty. Wtedy czułam się jak prawdziwa para. Bez ukrywania, pełnia szczęścia. Chciałabym, żeby było tak już zawsze, tylko my i nikt inny. Nasz własny mały świat. 
- O czym myślisz? - moje wewnętrzne rozważania przerwał niski głos szatyna. 
- Myślę o tym jak łatwiej by było, gdybyśmy nie byli rodzeństwem. - wyznałam prawdę. Chłopak przystanął i obrócił się w moją stronę łapiąc mnie za ręce. 
- Zdecydowaliśmy się na to. Chanel, ja wiem, że to jest trudne. Kiedyś wyjedziemy i będziemy żyć normalnie, ale nie teraz to jeszcze nie czas, musisz skończyć szkołę. Nie uważasz, że najważniejsze jest to, że mnie kochasz - przerwał i oblizał usta - Że ja cię kocham. Jesteś najlepszym co mnie spotkało i nie zamieniłbym cię na nic innego. Ty jesteś moją księżniczką i tylko ty masz taki tytuł w moim życiu - zakończył i zaczął zbliżać się do mnie. Naszę czoła się zetknęły, zamknęłam oczy i poczułam jak jego usta dotykają moich. Oddałam z pasją pocałunek. Chłopak przyciągnął mnie do siebie i złapał w pasie. Wplotłam dłonie w jego włosy i przeczesywałam je lekko. Podobało mu się, bo uśmiechał się przez pocałunek. Nagle szatyn się odsunął. 
- Dlaczego? - zapytałam.
- Chcesz, żeby doszło tu do czegoś więcej - zapytał z wyraźnym zadowoleniem - Niesądze. Chodź kochanie. 

Dojechaliśmy pod dom wieczorem. Zaczęło się już powoli ściemniać. Justin zgasił silnik i wysiedliśmy z auta łapiąc się za ręce. 
- Chanel! - ktoś zawołał strasząc mnie niesamowicie. Obróciłam się i zobaczyłam Vanessę patrzącą się troche niżej niż moja twarz z dziwną miną. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że trzymam się z Justinem za rękę. Gwałtownie go puściłam i podeszłam do dziewczyny.
- Wyjaśnię ci wszystko - nerwowo powiedziałam. 
- Okej.. - przedłużyła - To przejdziemy się? 
- Jasne - odpowiedziałam i obróciłam się dając Justinowi znak, że idę.
- Co to miało być - zapytała jakby wkurzona?
- Trochę się pokłuciliśmy, wytargał mnie z auta i złapał za rękę, pewnie żeby być pewnym, że nie ucieknę - wymyśliłam historyjkę. 
- Całe szczęście - krzyknęła - Już myślałam, że macie romans - zaśmiała się na co posłałam jej słaby uśmiech. 
- Coś ty. On jest obrzydliwy - zaprotestowałam, by brzmieć realnie z moja historią. 
- Wcale, że nie - cicho powiedziała - Jest całkiem spoko. Przystojny, gdyby mnie tylko chciał..
- Van - krzyknęłam, nie mogąc uwierzyć - Serio? Mój brat? 
- Tak, każda dziewczyna uważa, że jest seksowny od kiedy przyjechał po ciebie do szkoły wtedy - uśmiechnęła się. 
- Niewieże - westęchnęłam. Prawda była taka, że od kiedy Vanessa mi powiedziała, że podoba jej sie Justin poczułam zazdrość o niego. On był mój i niewyobrażam sobie go widzieć z inną dziewczyną blisko. Teraz chyba wiem, co czuł kiedy widział mnie z Chrisem.

Weszłam do domu trzaskając drzwiami. Na dole nie było nikogo. Zrzuciłam buty i ruszyłam do sypialni. Na łóżku leżał Justin i wpatrywał się w laptopa. 
- Hej - zawołałam wchodząc do pokoju. 
- Wróciłaś - zauważył i zamknął laptopa. 
- Tak, co robiłeś? - zapytałam rzucając się obok niego. 
- Pracowałem. Od jutra wszystko wraca do normy. - westchnął obejmując mnie ramieniem. 
- Vanessa ma jakieś dziwne podejrzenia co do nas..
- Co jej powiedziałaś? - zapytał ciekawy sytuacji. 
- Wymyśliłam jakąś bajkę, że się pokłuciliśmy i takie tam. A wogóle to ona.. - zaczęłam, ale soę zawahałam. 
- Hm? Ona co? - dopytywał.
- Nic, uwierzyła - zaśmiałam się nerwowo. 
- Moja dziewczyna - uśmiechnął się u pocałował mnie w czoło. Kochałam go całym sercem, całą sobą. Pragnęłam go, jego bliskości, pocałunków, dotyku. Poczułam dziwne pragnienie w tej chwili. Delikatnie podniosłam się i usiadłam okrakiem na jego brzuchu. Zdziwiony moim zachowaniem odłożył laptopa na podłogę i skupił uwagę na mojej osobie. Wsadziłam ręcę pod jego koszulkę i zaczęłam jeździć palcami po jego torsie zachaczając o pasek od spodni. Wiedząc do czego zmierzam chłopak gwałtownie zatrzymał moje ręce. Na co posłałam mu zdziwioną minę. 
- Nie - powiedział stanowczo i zdjął mnie z siebie. 
- Dlaczego? - zapytałam smutna.
- Niechcesz tego - pokręcił głową - To jeszcze nie pora. 
- Chcę - zaprotestowałam. 
- Kochanie - ściszył głos i przyciągnął mnie do siebie - Obiecuje ci, zrobimy to, ale teraz jest za wcześnie. Poczekam, aż oboje będziemy gotowi okej? Zacznijmy powoli, nie musimy odrazu robić tego hm? - zapytał wciąż patrząc się na mnie - Wykąpiemy się razem? - zapytał głaszcząc moje ramię. 
----------------------------
Hej, hej. Mało weny, duzo nauki.. Ale nie zostawiam was :) bede sie starać, promise <3 nie sprawdziłam, bo nie miałam czasu dzisiaj, więc przepraszam za wszystkie błędy :(
Jak wam sie podoba? Troche słodko, ale... Do następnego, xx @polishkidrauhll

wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 10

DOSTAŁAM NA ASKU KILKA PYTAŃ WIĘC WYJAŚNIĘ TO TU: NIE, TO NIE BĘDZIE OPOWIADANIE O GANGACH TYPU "DANGER" WPLOTŁAM PODOBNY MOTYW W FABUŁĘ, ALE NIE MAM ZAMIARU ZMIENIAĆ CHARAKTERÓW POSTACI I WSZYSTKIEGO TO JEST TYLKO SYTUACJA DRUGOPLANOWA. 
----------------------------------------------------------------------------------------------------


Nie mogłem usnąć. Leżałem na plecach i wpatrywałem się w sufit, a w mój bok wtulona była drobna sylwetka mojej dziewczyny? Tak, jestem tego w stu procentach pewien. Moje myśli zadręczał nadchodzący dzień. Tayler najprawdopodobniej był już w połowie drogi do Kalifonii, więc nie było szans na odwołanie tego. Bałem się konfrontacji z przeszłością. W końcu zostawiłem niektóre rzeczy po to by zacząć nowe, ale widocznie prawda jest taka, że zawsze wracasz na swoje graty. Nigdy bym się do tego nie posunął jeśli by chodziło o mnie, ale kiedy mówimy o moim małym świecie, który trzymam w ramionach w tej chwili to już inna sprawa. O wiele ważniejsza. 
Przesunąłem rękę z pod mojej głowy na rękę Chanel. Zacząłem ją delikatnie głaskać, tak aby się nie obudziła. Światło księżyca oświetlało jej spokojną twarz. 
- Upewnię się, że wszystko będzie w porządku - szepnęłem skupiając uwagę na niej - Nigdy nikt cię wiecej nie tknie, bo od dzisiaj jesteś tylko moja i cię nikomu nie oddam. - dodałem i zamknąłem oczy starając się zasnąć. 

                                                   **********
Podniosłam się u ściągnęłam kołdrę z mojego ciała. Łóżko było puste, na miejscu Justina został tylko odcisk jego ciała. Powinnam iść do szkoły. Dlaczego mnie nie obudził. Spięłam włosy w kucyka, aby w miarę przyzwoicie wyglądać i zeszłam na dół. W chwili kiedy zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu chłopaka drzwi wejściowe się otworzyły ukazując w nich jego sylwetkę. 
- Hej - zawołał wchodząc w głąb domu.
- Hej, co tak wcześnie robiłeś na zewnątrz? Nie powinnam iść do szkoły? - zadałam pytania. Chłopak podszedł do mnie objął mnie i złożył pocałunek na moim czole. 
- Byłem załatwić coś w pracy, nie bój się, nie zmedlałem na środku ulicy i nie, nie musisz jeszcze iść. Napiszę ci zwolnienie, chcę z tobą spędzić dzisiaj dzień. - powiedział i popatrzył się mi prosto w oczy. 
- Kocham cię - szepnęłam wtulając się w jego tors. 
- Wiem, też cię kocham. - odpowiedział obejmując mnie mocniej. 
- Musisz mi pomóc wybrać auto - zmienił temat odchodząc ode mnie i nalewając sobie soku do szklanki - Co ty na to? - zapytał opierając się o blat i upijając łyk. 
- Tak, jasne, ale wiesz jestem dziewczyną. Nie znam się na tym. 
- To nieważne, teraz wszystko mamy wspólne, więc ty też wybierasz. Leć się ubrać, będe czekał. 

- Naprawdę nie masz co robić z pieniędzmi, tylko wydawać ich aż tyle na samochód? - zapytałam zirytowana sumą jaka właśnie zniknęła z jego konta. 
- Nie. Samochód był teraz moim pragnieniem pierwszej potrzeby. Zresztą powiedziałaś, że ci się podoba, więc w czym problem kochanie? - zapytał głupkowato się uśmiechając. 
- W tym, że kiedy mówiłam, że podoba mi się Ferrari nie miałam na myśli, żebyś je kupił bez przemyślenia tego - fuknęłam. 
- Nie dramatyzuj tylko wsiadaj - oznajmił, po czym otworzył mi drzwi do jego nowej zabawki. 
- Skąd miałeś na to pieniądze? - zapytałam opierając się o zagłówek. 
- Z banku - niewzruszony odpowiedział i włożył kluczyki do stacyjki. 
- A tak naprawdę? 
- A tak naprawdę to ze spadku po rodzicach i pracy, nie martw się. Nie okradłem banku.
Postanowiłam zakończyć temat. Ostatnio był strasznie nerwowy i nie chciałam kolejnego wybuchu. 
- Chciałbym kupić nam nowy dom. - przerwał nagle ciszę stanowczym głosem.
- Oszalałeś?! Weźmiesz kredyt i co? - zaprotestowałam.
- Mam na to pieniądze nie musisz się martwić. Z tym mam za dużo wspomnień. Chciałbym mieć coś tylko moje i twoje - obrócił się w moją stronę - No nie licząc auta. 
- Niewiem czy to.. 
- To jest świetny pomysł. - przerwał mi -  Pogadamy o tym jutro. 
- A nie możemy dzisiaj wieczorem? Przecież moglibyśmy wstępnie coś uzgodnić.
- Wychodzę wieczorem, niewiem o której wrócę. 
- Gdzie wychodzisz? - zaalarmowana zapytałam.
- Nie twoja sprawa - chłodno rzucił i skupił się na drodze, a ja znowu poczułam, że coś jest nie tak, a smutek ponownie oblał moje ciało, kiedy mnie od siebie odsuwał. 

Po cichej końcówce podróży wreszcie dotarliśmy do domu. Dawno nie oglądałam telewizji, więc rzuciłam się na kanapę i włączyłam telewizor, na którym właśnie leciały wiadomości. Prezenter rozmawiał ze starszym policjantem.

" Mamy dużo nowych wiadomości w tej sprawie. Pewne jest to, że nie był to wypadek. Ktoś zaplanował całe wydarzenie, widocznie znając plan dnia poszkodowanych. Mamy podejrzenia, że była to próba zabójstwa, jednak nie mamy nikogo podejrzanego o takie coś " policjant akurat przemawiał, a na jego słowa mnie zamurowało. Justin, który siedział przy stole również podniósł głowę, żeby posłuchać. Jego mina gwałtownie ze spokojnej, kiedy obrabiał zdjęcia na laptopie zmieniła się na taką, jakby miał ochotę zmieść ten dom z powierzchni ziemi. Wstał z krzesła, zabrał telefon z stołu i jak oparzony wyszedł z domu. Usłyszałam tylko huk zamykanych drzwi. Czułam się źle. Kąpletnie olana przez niego. Odkąd wyszedł ze szpitala zrobił się dziwny. Zaczął mnie ognorować i cały czas o czymś myśleć. Niechcialam się go pytać, no to oczywiste, że zaraz by wpadł w furię, albo powiedział, że to nieważne. 
Niechciałam reszty dnia spędzić sama, miałam go spędzić z Justinem, ale ona ma jakieś chore sprawy do załatwiania, więc zrobiłam coś o czym nigdy nie śniłam. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer, pod który jeszcze nigdy nie dzwoniłam. Bez zastanowienia nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha. 
- Chanel? - zdziwiony głos zapytał po drugiej stronie. 
- Przemyślałam to i jednak potrzebuje coś od ciebie. - zawiesiłam się -  Mógłbyś przyjść do mnie pogadać i wogóle spędzić razem czas? - zapytałam.
- Tak, jasne, że bym mógł, ale jesteś tego pewna? - upewnił się zdziwiony, najprawdopodobniej tym, że wogóle dzwoniłam. 
- Tak, czekam na ciebie Chris. - odpowiedziałam i zakończyłam połączenie. 

                                            *******
Kiedy usłyszałem wiadomości coś się we mnie zagotowało. Ocknąłem się co jest grane w jednej sekundzie i wyszłem z domu, po czym odrazu wyciągnęłem komórkę. 
- Gdzie jesteś? - zapytałem bez przywitania. 
- Właściwie, to podróż mi szybciej minęła i.. A w sumie to już cię widzę. - i się rozłączył. Jednak dwie sekundy potem zatrzymało się koło mnie czarne Porshe. Otworzyłem drzwi od strony pasażera i usiadłem na miejscu. 
- Jay. Nic się nie zmieniłeś - zaczął Tayler. 
- Ty też niezbyt, poza tym, że ciągle palisz jednego za drugim, ale z tego nigdy już nie wyrośniesz. 
- Ta - westchnął - Racja. To o czym chciałeś pomówić? 
- Jedź na obrzeża, w domu jest moja siostra. Niechcę, żeby wiedziała, że się z tobą spotkałem. - odpowiedziałem i ruszyliśmy z piskiem opon. 

- Tak więc - zacząłem kiedy siadałem na kanapę i syknąłem z nagłego bólu w mojej klatce. 
- Co jest stary? - zapytał zdezorientowany.
- Nic, a właściwie to wyjdzie w mojej opowieść. Pracuje w firmie, teraz jestem szefem. Zajmuję się fotografią, zabarałem do pracy Chanel jakiś tydzień temu. Zack Evans, mój były szef, chciał ją zgwałcić po sesji... - zacząłem i opowiedziałem mu resztę histori. 
- Serio? To jakiś zbieg okoliczności, że akurat ona była twoją pielęgniarką w szpitalu? - zafascynowany ostatnim przebiegiem zdarzeń wypytywał się. 
- Właśnie chodzi o to, że niesądze. Mógłby być to zbieg okoliczności, gdyby nie to, że policja powiedziała, że to nie był wypadek tylko zaplanowana próba zabójstwa. 
- Myślisz, że to on? 
- Ja to wiem! - krzyknąłem już podenerwowany - Ten skurwysyn chciał się zmeścić i zabić mnie i moją d.. siostrę. 
- Dobra, zostanę trochę dłużej w Los Angeles i pomogę ci go udupić. Tylko, będziesz musiał mi pomóc. Ty wiesz wszystko najlepiej. Kiedy będzie taka potrzeba wezwę chłopaków. - planował odpalając kolejnego papierosa i się zaciągając - Jest jeszcze jeden problem. Nie mogę robić interesów na czyimś terenie. Wiesz kto rządzi tutaj? 
- Tak - odpowiedziałem - Czterech chłopaków. Dan, Spencer, Louis i Mac. Znam ich są spoko. Pogadasz z nimi. 
- Czyli w takim razie - przerwał wstając z krzesła - Wracasz do nas Bieber? 
- Nie ma mowy. Skończyłem z tym wszystkim nie na darmo. Teraz robię to co lubię, mam z tego niezłą kasę, poza tym mam jej jeszcze sporo z naszych interesów z przeszłości. Nigdy do tego nie wrócę, dlatego ciebie sprowadziłem. Nie mogę sobie pozwalać na pierdolenie się ze mną i moją rodziną. - odpowiedziałem podąrzając za nim do wyjścia ze starego budynku, w którym byliśmy. 
- Co ci tak nagle zaczęło zależeć? 
- Nieważne, wracam do domu. Podwieź mnie. - rzuciłem.

Kilkanaście minut później byłem pod domem. 
- Dzięki Tay. Zapłacę ci za robotę jak niczego nie spierdolisz. - chłodno oznajmiłem chwytając za klamkę od drzwi. 
- Jestem profesjonalistą. Spotkamy się jeszcze. - popatrzyłem się na niego z ironicznym uśmiechem i wyszłem z samochodu. 
Otworzyłem drzwi od domu i weszłem do salonu. Chciałem poprostu wyjaśnić wszystko mojej dziewczynie (jak to pięknie brzmi) i spędzić z nią resztę wieczoru. Wmurowało mnie kiedy na kanapie zobaczyłem uśmiechniętą szatynkę z jakimś chujem, który ją obejmował, oglądających razem film. 
- Co tu się kurwa dzieje?! - krzyknąłem czerwony ze złości, a wszystko co miałem w rękach poleciało ma podłogę.
-------------------------------------------------
Hej, mam nadzieję, że przeczytaliście notkę na górze. Wyjaśniłam, bo anonim miał do mnie pretensje na asku :) Krótki rozdział, ale wyjaśnia nieco o co chodziło Justinowi i może pokazuje to co bedzie niedługo? Tak czy inaczej. Bardzo się cieszę z waszych komenatrzy, naprawdę dodają weny, jest was coraz więcej. Mam już prawie 2500 wyświetleń!! Bardzo mnie to cieszy oby tak dalej. Do następnego @polishkidrauhll xx 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 9

Szatynka nie poruszyła się ani cala, siedziała obok mnie nieruchomo i wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami. 
- Przepraszam. Niepowi.. - nie dane było mi skończyć, ponieważ Chanel mi przerwała. 
- Zamknij się. Justin, boże też cię kocham. Niewiesz co ja przeżyłam przez ten dzień. To zmieniło wszystko. Kocham cie najmocniej na świecie - oznajmiła po czym zauważyłem kolejne łzy. Jak można płakać cały dzień, człowiek ma tyle wody w organiźmie? 
- Ale nie płacz malutka, już wystarczy - uśmiechąłem się ocierając kciukiem pojedynczą łzę - Wszystko jest już okej tak? - zapytałem, na co kiwnęła twierdząco głową. 
- Nawet nie zapytałam. - zmieniła temat - Jak się czujesz? 
- Jeśli powiem ci, że dobrze będziesz szczęśliwa? 
- Będę szczęśliwa, jeśli będziesz ze mną szczery. - odpowiedziała z poważną miną.
- Dobrze - poszłem z nią na ugodę - Wszystko mnie boli, nie czuje się za dobrze, ale o wiele gorzej będzie, jak mnie tutaj zostawisz, więc nie idź nigdzie - szepnęłem. 
- Nie zamierzam - odwzajemniła delikatny uśmiech. 
- Wiesz, że możesz się do mnie przytulić? - zadałem głupie pytanie, ale nie byłem pewny czy to wiedziała, bo wciąż siedziała sztywno na skraju łóżka.
- Ale.. Mówiłeś, że źle się czujesz, niechcę, żeby ci zrobić krzywdę - wyznała nieśmiało. 
- O wiele lepiej się czuje kiedy jesteśmy bliżej - zaśmiałem się i przyciągnęlem ją do siebie tak, aby leżała na moim torsie. Chanel położyła delikatnie głowę, a ja dłonią przeczesywałem jej pofalowane włosy. Zapadła między nami cisza, dopiero po kilku minutach zobaczyłem, że usnęła. Wreszcie. Tak wiem, zachowywałem sie teraz jak matka pilnująca swoje dziecko, ale chciałem, aby wreszcie się uspokoiła. Cały dzień napewno chodziła rozstrzęsiona. Sam nie byłem na siłach na nic więc zamknąłem powieki i oddałem się snu. 

-Co tu się dzieje? - wykrzyczał ktoś wybudzając mnie ze snu - To nie jest przytułek rodzinny prosze państwa - oznajmił ostro lekarz odciągając Chan ode mnie - To jest szpital. 
- Jakoś każdy inny może robić tu co chce czy tylko ja mam ograniczone prawa pacjentów? - zapytałem ironicznie. 
- Proszę sobie nie robić żartów, w Pana sytuacji nic nie powinno wydawać się śmieszne. Powinien Pan leżeć i nawet się nie odzywać, a nie zajmować siostrą w tym czasie - przerwał - A teraz proszę panienkę o odsunięcie się na bok - rozkazał. 
Zaczął wykonywać jakieś rutynowe badanie, którym ani trochę nie chciało się się być poddawanym. Wspominałem już, że nienawidzę tego miejsca? Nie potrzebuje, żeby ktoś obchodził się se mną jak z jajkiem i rozstawiał moją rodzinę po kątach. 
Po 10minutach wiszenia nade mną skończył. 
- Jest o wiele lepiej niż sądziliśmy, myślę, że niedługo Pan wyjdzie, jednak Pana siostra ma zakaz wchodzenia tu do tego czasu. - powiedział ze sztucznym uśmiechem na twarzy. 
- Co?! - krzyknąłem równocześnie z Chanel - Dlaczego? 
- Cóż - westchnął - Pańska pielęgniarka, panna Evans uważa, że siostra przeszkadza Panu w szybkim powrocie do zdrowia muszę interweniować w takich sprawach. 
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Evans. Jak mogłem nie skojarzyć. Wiedziałem, że jego siostra pracuje w szpitalu, widziałem jak wygląda, ale zmieniła kolor włosów. Spojrzałem na szatynkę, ale on stała tylko nadal w tym samym miejscu zaszkowoana, bo pewnie się domyśliła. Czy ja muszę mieć kurwa zawsze przesrane w życiu? - zapytałem się w myślach. 
- Wypisuję się na własne rządzenie - oznajmiłem całkiem spokojnie. 
- Niestety nie może pan, miał pan wczoraj operacje, to za wcześnie. 
- Owszem mogę. Niewiem czy dosłyszałeś, ale powiedziałem "na własne rządzenie", to chyba w tej sprawie nie masz nic do powiedzenia, ani panna Evans. Niestety nie mamy dobrych stosunków z tą kobietą i nie chcę przebywać z nią dłużej w jedym budynku. Czy to jest zrozumiałe? - zapytałem powoli się podnosząc, aby wstać. 
- Tak - zająkał się mężczyzna zdziwiony rozwojem sytuacji - Już idę po wypis, prosze się przebrać - i wyszedł.
- Justin co ty wyprawiasz? Ja cię nie będe ranimować w domu! - zaczęła krzyczeć Chanel. 
- Nie będzie takiej potrzeby, prędzej tutaj by mnie musieli reanimować po raz kolejny, jeśli bym nie zrobił tego co zrobiłem. - oznajmiłem chłodno wciągając na siebie jeansy. 
- Jesteś głupi. 
- Oni też, wychodzimy na równo, to jak idziemy? Niemam z tąd nic więcej do zabrania. - powiedziałem, a dziewczyna czując się bezsilna ruszyła za mną. 
Tak naprawde nich czułem się dobrze, wszystko mnie nadal bolało, ale to było dla mnie chore. Jakiś regulamin ułożony specialnie dla mnie? Nie ma mowy. Szybkim krokiem wyszliśmy z budynku i ciepłe powietrze uderzyło w moją twarz. 
- Wiesz, że z twojego samochodu nic nie zostało? - zapytała Chanel stojąc koło mnie. 
- Tak, dlatego teraz skarbie jedziemy autobusem - puściłem do niej oczko i złapałem ją za rękę - Jest w porządku? - zapytałem, bo niewiedziałem czy mogę zrobić taki ruch, ale dziewczyna przytaknęła i uśmiechnęła się do mnie. 
- Najpierw pujdziemy do mojej pracy, muszę coś załatwić. - oznajmiłem i ruszyliśmy. 

Nienawidzę nie mieć auta. Droga do pracy zajęła mi godzinę. Muszę jak najszybciej kupić samochód, bo wykorkuje. Całe szczęście, że była ze mną Chan bo inaczej oszalałbym w tym autobusie pełnym po brzegi babć. 
- Po co idziemy do pracy? - zapytała jak zawsze ciekawa. 
- Muszę wykonać pewnien telefon. Posiedzisz z Jen chwilę okej? 
- Jasne, ale potem idziemy do domu okej? - zapytała unosząc brew. 
- Słonko czyżbyś tak szybko chciała poznać moje możliwości łóżkowe? - zapytałem z głupim uśmiechem. 
- Jesteś totalnie głupi. Nigdy. - szturchnęła mnie lekko w ramię, zaczęła się śmiać i mnie wyprzedziła. Szybko ją dogoniłem i złapałem w pasie od tyłu. 
- Jeszcze się przekonamy - szepnąłem jej do ucha niskim głosem. Właśnie mieliśmy wejść do budynku, więc musieliśmy się zachowywać normalnie, wieć odsunęliśmy się od siebie. 

Zostawiłem szatynkę z Jen. Niechciałem, żeby wiedziała o moich zamiarach i znowu się martwiła, choć tak naprawdę niewiem czy było o co. Oczywiście w firmie panował wielki chaos, że wogóle się tutaj pojawiłem po tak krótkim czasie. Ludzie biegali za mną conajmniej jakby zmartwychwstał. Minąłem korytarz w międzyczasie odpowiadając wszystkim "dzień dobry". Wszedłem do mojego pustego biura i wybrałem numer telefonu, który potrzebowałem. Usiadłem na skórzanym fotelu obrotowym i przyłożyłem słuchawkę do ucha. Usłyszałem sygnał więc czekałem, aż w końcu głos po drugiej stronie się odezwał. 
- Halo? - powiedział mężczyzna ochrypłym głosem. 
- Siema tu Justin. 
- Jaki kurwa Justin? - zapytał rozdrażnionym głosem. 
- Bieber. Czy teraz mnie kojarzysz? - zapytałem w miarę spokojnie. 
- No jasne i to aż za bardzo. Jeszcze nie zmieniłeś nazwiska Jay? Na twoim miejscu zrobiłbym to dawno - zaśmiał się bezszczelnie - Serio, jesteś niemożliwy. 
- Możesz się do chuja zamknąć? Nie potrzebuje pierdolić na temat moich dawnych spraw. Potrzebuję cię jutro w Los Angeles. 
- Po co? - zapytał ciekawy. Już sobie wyobrażam jak palił papierosa mówiąc to. 
- Powiem ci jak przyjedziesz. Będziesz czy nie? 
- Będe, jutro wieczorem pod twoim domem. - i zakończył połączenie. 
Niewiedziałem, czy dobrze robię, ale musiałem. Wyszedłem z biura rozglądając się czy może ktoś nie podsłuchiał i podszedłem po siostrę. Jeśli można wogóle nazwać ją moją siostrą. Ja nawet nie wiem jak mam to nazwać. Ważne, że już jej powiedziałem prawdę, nic nie ukrywałem i nic nie leżało mi na sercu. Nawet niewiecie jakie wtedy uczucie mnie ogarnęło, kiedy odpowiedziała to samo. Dażyłem ją niesamowitą miłością, a to, że nikt tego by nie zaakceptował dawało mi większą siłę, żeby walczyć w razie potrzeby. Uchyliłem drzwi, a dziewczyny zaprzestały swoją rozmowę i spojrzały na mnie. 
- To jak jedziemy do domu? - zapytałem opierając się o framugę drzwi. 
- Tak jasne. To do zobaczenia Jen - przytuliła się z nią na pożegnanie i dołączyła do mnie. 

Kolejne podróże metrem i autobusami zajęły nam tak długo, że w domu byliśmy dopiero późnym popołudniem. Byłem cholernie zmęczony, prawdopodobnie tym, że miałem jeszcze leżeć kilka dni, a olałem sprawę. Jak zawsze. 
Wyciągnęłem klucze z tylnej kieszeni jeansów i otworzyłem drzwi od domu. 
- Chan wychodzisz jeszcze gdzieś dzisiaj? - zapytałem ściągając buty i odkładając klucze na szafkę. 
- Nie, zostaje z tobą. A chciałeś się mnie pozbyć? - popatrzyła na mnie i uniosła brew do góry. 
- Wiesz - zacząłem przyciągając ją do siebie - że ciebie - kontynuowałem składając pocałunki na jej szyi - nigdy bym się nie pozbył. 
- Tak, wiem już mi to mówiłeś - wyrwała się z mojego uścisku - Myślę, że powinieneś trochę odpocząć. 
- Już dzisiaj rano odpoczywałem starczy. - oznajmiłem chłodno - Idziesz ze mną na górę czy zostajesz? - zapytałem obracając się na piętach w stronę schodów. Szatynka bez słowa dołączyła do mnie, a następnie weszliśmy do mojego pokoju. 
- Naprawdę powinieneś się położyć Justin. Potrzebujesz... - przerwałem jej. Czułem, że nie panuje nad sobą i staję się tykająca bobmą, która właśnie ma wybuchnąć. 
- Przestań być jak wrzód na dupie! - wrzasnąłem na cały pokój - Od kiedy wyszliśmy ze szpitala ciągle karzesz mi dopoczywać i chuj wie co! Nie jesteś moją niańką. Sam wiem lepiej co mam robić i to, że wyszłem wcześniej to była moja pierdolona decyzja, więc w każdej chwili ja mogę ponieść jej konsekwencje! - rzuciłem poduszką leżącą na łóżku - Więc proszę cię łaskawie, zamknij się i zajmij się twoim zdrowiem! 
Chanel stała dalej przede mną i nie ruszała się. Moja złość zaczęła przechodzić, ale to co zrobiłem było już nie do odwrócenia. 
- W takim razie idę się zająć sobą i się wykąpie - cicho powiedziała i zniknęła za drzwiami mojej łazienki. Pociągnąłem za końcówki moich włosów i oparłem ręce na parapecie głośno wzdychając. Niewiem co we mnie wstąpiło, niewiem co ze mną się dzieje. Robię się jakimś wariatem. Wariuje. Może naprawdę coś poważnego stało mi się z głową. Za drzwiami łazienki usłyszałem dźwięk puszczanej wody. Usiadłem na brzegu mojego łóżka włożyłem twarz w dłonie. Nerwy całkiem ustąpiły, a wzamian nich pojawiło się poczucie winy zżerające mnie od środka. Muszę ja przeprosić i to jak najszybciej. Niewiem jak można być, aż tak pojebanym jak ja. Czekając na szatynkę niecierpliwie tupałem nogą o podłogę. Słyszałem kiedyś, że to pierwsze objawy nerwicy natręctw, chciaż w sumie mi to już nic nie brakuje.
Dziewczyna wyszła z pomieszczenia ubrana w sam mój długi t-shirt. Obdarzyła mnie chłodnym spojrzeniem. Chciała wyjść z pokoju. Jednak musiałem coś zrobić. 
- Chanel - powiedziałem cicho, a jej głowa się obróciła w moją stronę. 
- Co chcesz? - zapytała oschle.
- Porozmawiać. 
- Już powiedziałeś wszystko, czyż nie? - ironicznie mi odpowiedziała. 
- Nie - zaprotestowałem łapiąc jej dłoń i przyciągając ją do siebie tak, aby stała między moimi nogami - Przepraszam cię za to. Niewiem co mi się stało. - westchnąłem. 
- Przeprosiny nic nie dadzą, dalej będziesz robić to samo - pokręciła głową - Niewiem co się z tobą dzieje. Coś się stało? 
- Ja poprostu - zawiesiłem się i złapałem jej drugą dłoń - Jestem rozkojarzony. 
- Poprostu spróbuj panować nad tym dobrze? Niechcę żebyś mnie oskarżał o takie rzeczy. Poprostu się o ciebie bardzo martwię, tyle - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech i przybliżyła się do mnie, więc objąłem ją i położyłem dłonie na jej pośladkach. 
- Przepraszam kochanie, bardzo przepraszam - szczerze powiedziałem i lekko się podniosłem, żeby dać jej całusa w usta. Puściłem ją i wsunełęm się w głąb łóżka, tak żeby móc się położyć. 
- Chodź tutaj - poklepałem miejsce obok mnie. Dziewczyna nieśmiało położyła sie obok mnie z nadal nieschodzącym uśmiechem na twarzy. 
- Co cię tak śmieszy? - zapytałem obracając się w jej stronę.
- Pierwszy raz nazwałeś mnie kochanie - rumieniec oblał jej twarz. 
- Bo teraz - przełożyłem jedną rękę przez jej ciało - Jeśli jeszcze nie wiesz - ułożyłem się w takiej pozycji, aby wisieć nad nią - Jesteś moją dziewczyną, można to tak nazwać, w domu nie jesteśmy już rodzeństwem - skończyłem i naparłem swoimi ustami na jej wargi. 
- Nietypowe proszenie o bycie twoją dziewczyną - szepnęła w moje usta.
- Chcę być oryginalny - odpowiedziałem równie szeptem - I jeszcze raz bardzo cię przepraszam, naprawdę mi przykro. 
- Jest okej Justin, wybaczam ci - uśmiechnęła się słodko i przyciągnęła moją twarz do swojej. 
-----------------------------------------
Hej! Co sądzicie o rozmowie Justina w biurze. O co mu chodzi? Oczywiście jak to zawsze bywa, mała kłótnia rodzinna i bezmyślność Justina się objawiła. Do następnego  xx @polishkidrauhll 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ