Chciałabym, żeby pod tym postem zostawił komentarz, każdy kto to czytał. Zależy mi na tym :)
---------------------------------------------------
*8 miesięcy później*
Wybaczyłam mu i od tamtej pory się nie kłóciliśmy. Zmienił się. Stał się bardziej odpowiedzialny i poukładał swoje życie. Zwalczył swoje nałogi i wrócił do pracy, którą zawsze kochał. Codziennie się mną opiekował i starał się, abyśmy się uśmiechali na każdym kroku. Odbyliśmy w tym czasie mnóstwo poważnych rozmów odnośnie tego co się dzieje. Ustaliliśmy, że już definitywnie nie jesteśmy rodzieństwem i tak jest nam łatwiej. Z czasem oboje zaczęliśmy się cieszyć tym, że będziemy rodzicami i zaakceptowaliśmy to. Byliśmy jak prawdziwa para, która się kochała. Chodziliśmy razem na USG ciesząc się widokiem naszego nienarodzonego maluszka, zaś wieczorami spacerowaliśmy razem po plaży lub leżeliśmy razem w domu na kanapie. Justin był ogromnie szczęśliwy z tego, że będzie tatą. Miałam wrażenie, że już cała dzielnica to wie. Nikt z Los Angeles nie wiedział jednak o nas, ani o naszych losach, no może poza Vanessą. Prawda o nas zaszokowała ją, ale z czasem pogodziła się z tym i nadal się przyjaźnimy, co niezbyt się podoba Justinowi. W każdym razie jesteśmy szczęśliwi, nareszcie.
- Kochanie! - usłyszałam wołanie dochodzące z łazienki.
- Tak?
- Pojedziemy dzisiaj na zakupy - wyszedł zza drzwi i usiadł na kanapie obok mnie - Wiem, mieliśmy to załatwić wcześniej, ale dopiero dzisiaj mam wolne.
- Okej, przecież mówiłam ci, że rozumiem - odpowiedziałam z uśmiechem i powoli wstałam z sofy. Wciągnęłam na nogi trampki, chwyciłam Justina za rękę i wyszliśmy z domu.
- Naprawdę kochanie? Potrzebujemy tego aż tyle? - zapytał chłopak patrząc na to ile ubranek wybierałam dla dziecka.
- Jak się urodzi to zobaczysz. To - wskazałam na pełen koszyk ubrań - Jest nic, w porównaniu z tym ile potrzebujemy.
- Znasz się lepiej, więc bierz ile chcesz - powiedział i pocałował mnie w policzek.
- Patrz jakie śliczne - pokazałam mu malutkie koszulki chłopięce - Przydadzą się.
- Nie wypłacę się - westchnął i objął mnie ramieniem.
- Dobra, przestań już marudzić i idziemy do kasy.
Zapłaciliśmy za wszystko i poszliśmy na parking galerii. Justin pakował wszystkie ubrania i wózek, a ja stałam twarzą do słońca, kiedy poczułam mocny skurcz.
- Ał - pisnęłam łapiąc się za brzuch.
- Co się dzieje? - w sekundę pojawił się obok mnie spanikowany.
- To chyba już - szepnęłam i syknęłam ponownie czując następny skurcz.
- Wsiadaj do auta - otworzył mi drzwi od strony pasażera i pomógł zapiąć pasy, a sam pobiegł i wsiadł z kierownicę.
- Justin to za wcześnie, jeszcze powinien nam zostać miesiąc - powidziałam starając się ignorować ból.
- Widocznie ktoś chce już nas zobaczyć - odpowiedział przyspieszając i chwilę później skręcając na parking szpitalny. Później wszystko działo się już szybko. Lekarze zabrali mnie na salę, a Justinowi kazali czekać na zewnątrz. Widziałam jaki był tym zdenerwowany, ale obiecał nie odstawić szopki. Poza tym ja sama nie kontaktowałam ze światem z bólu.
***********
Siedziałem na jednym z białych krzeseł tupiąc niespokojnie nogą w kafelki. Miałem wrażenie, że siedzę tutaj już dwa dni, a minęło dopiero 6 godzin. No właśnie. Ile to może trwać? To był zbyt długo i poziom mojego zmartwienia o nich rósł z każdą godziną. Tak strasznie chciałem mieć już w ramionach mojego synka i Chanel, która leżałaby na moich kolanach.
- Pan Bieber? - lekarz wychylił się zza drzwi szukając mnie.
- Tak, to ja - wstałem z krzesła i podszedłem do niego - Już po wszystkim?
- Proszę Pana - złapał mnie za ramię - Musi Pan coś wiedzieć, proszę za mną do gabinetu.
Usiadłem na fotelu przy biurku z niecierpliwoscią czekając na wiadomości od lekarza.
- No więc co? - podniosłem głos zaniepokojony.
- Pana narzeczona, ona... - zawahał się
- Ona co? - dopytywałem się.
- Ona nie żyje, przykro mi. - oznajmił i wyszedł z pomieszczenia.
Serce mi stanęło. Dosłownie. Czułem się sparaliżowany, nie mogłem sie ruszyć. Wszystkie kolory odpłynęły z mojej twarzy. Nie mogłem mu uwierzyć. Przecież, przecież wszystko było w porządku. Uśmiechała się dzisiaj do mnie, co się kurwa stało? Łzy zaczęły strumieniami wypływać z spod moich powiek. To było najgorsze uczucie. Nie czułem tego nawet, kiedy odeszli rodzice. To była przecież miłość mojego życia. Obiecała mi, że już zawsze będziemy razem i nic nas nie rozdzieli. Chwila, przecież ten lekarz napewno żartował. Chciał mnie nastraszyć i mu się udało - zaśmiałem się pod nosem. Wstałem z fotela i rzuciłem się na drzwi, a następnie biegiem przemierzyłem korytarz, aż spotkałem tego kłamce, który mi to powiedział i zatrzymałem go.
- Czemu mnie do chuja okłamujesz? Przestań pierdolić bzdury i daj mi ją zobaczyć - zarządałem drąc się na cały korytarz.
- Przykro mi, ale to była prawda. Dziewczyna nie wytrzymała tego. Była osłabiona, doszło do zatrzymania oddechu i przysięgam - westchnął - robiliśmy wszystko co w naszej mocy. Nie udało się, ale ma pan ślicznego synka, który będzie pana potrzebował. Musi pan wziąść pełną odpowiedzialność za niego. - powiedział i znowu odszedł.
Zsunęłem się po ścianie na podłogę i zagłębiłem twarz w dłoniach. Całe moje życie się zrujnowało. Ona była moim życiem. Ona była moim słońcem na niebie. Moją księżniczką. Wszystkim co miałem. Nie mogła mnie zostawić, obiecała, że wszystko będzie dobrze. Obiecała mi kurwa.
- Może pan ją zobaczyć i się pożegnać - usłyszałem znowu głos lekarza, więc wstałem i ruszyłem za nim. Zaprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia i zostawił zamykając za sobą drzwi. Na środku, na łóżku leżała ona. Dłonie zaczęły mi się trząść. Usiadłem obok niej i złapałem za jej jeszcze nie, aż tak zimną dłoń.
- Chanel nie rób mi tego! - nie wytrzymałem i krzyknąłem - Dlaczego? Pamiętasz jak mieliśmy wypadek? Ja walczyłem dla ciebie. Walczyłem bo cię kocham i wiedziałem, że muszę być przy tobie i cię chronić! Dlaczego ty tego nie zrobiłaś? Chciałaś mnie zostawić? Ja cię kocham! Rozumiesz? - coraz więcej łez spływało mi po policzkach - Kocham i nie pozwalam ci tak poprostu mnie zostawić tu samego. Ja się zabiję. Muszę być z tobą i mieliśmy być razem na zawsze, dotrzymam słowa kochanie. Jeszcze nie teraz, ale dotrzymam - szepnąłem i przycisnąłem usta do jej czoła - Obiecałaś mi, obiecałaś - szepnąłem i rozpłakałem się jak male dziecko.
**********
Mijały miesiące od śmierci Chanel Bieber. Nikt nie mógł uwierzyć w tragedie jaka spotkała Justina i małego Jaxona. Jednak z czasem wszyscy zaczęli żyć normalnie, wszyscy poza Justinem. Od tamtego dnia chłopak był pogrążony w depresji. Codziennie odwiedzał grób swojej ukochanej i codziennie płakał. Nie mógł się pogodzić z tym, że jej nie ma, a mało tego zaczął obwiniać się, że jej śmierć to tylko i wyłącznie jego wina. Nie spotykał się z nikim. Spędzał czas wyłącznie ze swoim synkiem, ale to go przygnębiało jeszcze bardziej. Mały przypominał mu o Chanel, jej śmierci i wszystkich innych wspomnieniach z nią. Czy obwiniał syna o śmierć szatynki? Nie. Uważał, że mały, blond chłopiec nie ma z tym nic wspólnego, za to sam Justin wszystko. Bo to ona ją chciał mieć tylko dla siebie i to przez niego była w ciąży.
Szatyn jednak pamiętał jeszcze jedną rzecz z dnia śmierci Chanel, mianowicie swoją obietnice i postanowił, że ją dotrzyma.
Rok po tym okropnym wydarzeniu przyszło kolejne dla przyjaciół i rodziny Bieber'ów. Dokładnie tego samego dnia, tylko innego roku rozpędzone Ferrari uderzyło w drzewo. Nikt nie przeżył wypadku. Na początku, żaden z krewnych, czy znajomych nie wiedział, że w samochodzie znajdował się też malutki Jaxon. Ale czy jego tata nie dał mu wspaniałego prezentu na urodziny? Przecież dał mu życie wieczne spędzone w szczęściu z nim i Chanel, byli tylko oni i byli wreszcie szczęśliwi tam na górze.
Czy Justin był psychopatą, że postanowił to zrobić? Nie, on był poprostu zakochany.
-------------------------------------------------------
Popłakałam się pisząc końcówkę :( Teraz wy skomentujcie, ja nie będe nic mówić :)
Zapraszam was na nowego bloga: http://let-me-to-love-you.blogspot.com ❤️