środa, 19 listopada 2014

Rozdział 7

Piosenka Lany Del Rey zaczęła brzmieć obok mojego ucha. Z niechęcią obróciłam się i wyłączyłam dzwoniący budzik. Była 4 rano, wiem wcześnie, ale musieliśmy zdążyć na wschód słońca, niechcieliśmy, aby byli tam ludzie. Z niechęcią wstałam z łóżka,chociaż jednak bardzo chciałam już iść zrobić te zdjęcia. Weszłam do łazienki, gdzie leżały już ciuchy przygotowane przez Justina, które miałam mieć na sesji. Postanowiłam nie robić makijażu oprucz nałożenia maskary na rzęsy. Po skończonej porannej toalecie zeszłam na dół, gdzie czekał już ubrany Justin. 
- Hej - przywitałam się z nim.
- Siemka - odpowiedział kończąc kawę - Gotowa? 
- Tak, tak myślę, to znaczy jak według ciebie wyglądam? - zapytałam, bo jednak ważna była dla mnie jego opinia.
- Jak zawsze ślicznie. Co chcesz na śniadanie? - zapytał odchodząc od stołu.
- Niechcę nic, nie jestem głodna. Możemy już wyjść? - niespokojna zapytałam. 
- Jasne, jasne tylko się tak nie denerwuj bo złość piękności szkodzi - uśmiechnął się, zabrał kluczyki z szafki i wyszliśmy z domu. Na dworze panował półmrok, niebo powoli stawało się pomarańczowe. Oboje wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy na plażę. 
- Dzisiaj ja wybieram muzykę - zakomunikowałam zmieniając stację w radiu i w całym samochodzie zaczęła brzmieć piosenka Austina Mahone'a. 
- Nie ma nawet mowy, żeby słuchał tego - zaprotesstował Justin i zmienił stację na jakiś hip-hop. 
- Nie, słuchamy tego co ja chcę - upierałam się nadal przy swoim. 
- Japierdole - szepnął szatyn, jednak wiedząc, że słyszałam uśmiechnął się. Rano nie było korków, ani specjalnego ruchu na ulicach, więc dosyć szybko dotarliśmy na miejsce. Widok był piękny, słońce wyłaniało się zza lini horyzontu i oświetlało turskową wodę wybrzeża Los Angeles. 
- Idziemy, czy dzień spędzamy na parkingu? - zapytał Justin, więc ruszyłam na przód. Jak się okazało nie byliśmy sami. Na miejscu gdzie mieliśmy robić zdjęcia stała czarnowłosa kobieta. 
- Chanel, to jest Jen moja pomoc - przedstawił nas i zabrał się do wybierania sprzętu na zdjęcia. 
- Chyba fajnie tak pozować prawda? - zapytała mnie Jen z wielkim uśmiechem na twarzy. 
- Tak, nie robiłam tego często, ale spodobało mi się, więc dlaczego by się tym nie zająć. A ty czym się tak właściwie zajmujesz? 
- Kiedyś byłam sekretarką Zacka, ale po tym jak został odwołany, Justin dał mi posadę pomocy na sesjach. - odpowiedziała mi, a ja pomijając to, że wymówiła jego imię, którego nie nawidziłam, powiedziała, że go zwolnili i Justin dał jej posadę, to znaczy, że on jest szefem? Nie powiedział mi, znowu. 
- Zaczynamy! - krzyknął szatyn przerywając mój wewnętrzny monolog. 

Miałam wszędzie piasek, w butach, pod koszulką, a nawet w staniku, ale podobno zdjęcia są cudowne, warto się poświęcać. 
- Justin mam pomysł - wyrwała się Jen 
- Jaki? - zapytaliśmy niemal, że równo. 
- Ja zrobię wam zdjęcia razem, jesteście perfekcyjnym rodzeństwem, poza tym Justin też jest fotogeniczny, więc Jay rusz się do siostry i daj mi aparat. - chłopak zaskoczony jej propozycją oddał sprzęt i ruszył w moim kierunku. I wtedy chyba wyszły najlepsze zdjęcia, ponieważ była najlepsza zabawa. Śmialiśmy się, sypaliśmy w siebię piaskiem, wszystko co tylko się dało. Nawet wylądowaliśmy prawie w wodzie, a to wszystko z winy Justina. 
- Chodźcie zobaczcie fotki - krzyknęła Jen do nas. Wstaliśmy z piasku i podeszliśmy do laptopa. Najpierw zobaczyliśmy moje zdjęcia, które bardzo mi się podobały, nigdy nie uważałam sie za piękność, miałam dystans do siebie, jednak stwierdziłam, że wyszłam na nich ślicznie, tak jak te wszystkie dziewczyny w reklamach i na bilbordach. Następnie Jenny otworzyła drugi folder, w którym były nasze wspólne zdjęcia. Były również świetne, ale według mnie nie wyglądaliśmy jak rodzeństwo. Wyglądaliśmy jak te wszystkie słodkie pary na Tumblr'ach. Zakochani. Justin też to zauważył, bo uśmiechnął się do mnie. Oczywiście przy obecności brunetki nie mogliśmy pisnąć słowa o naszych "sprawach". 
- Jest już prawie trzecia - usłyszałam Jen i zdziwiłam się jak szybko mi upłynął czas - Wezmę już laptopa i pojadę do biura obrobić i wysłać zdjęcia, pa. - oznajmiła, szybko sie z nami pożegnała i poszła, a my nadal siedzieliśmy na ciepłym piasku. 
- Justin dlaczego mi nie powiedziałeś, że zostałeś szefem? - zapytałam prosto z mostu.
- Chciałem, ale się pokłóciliśmy i zapomniałem poprostu. 
- To chyba fajnie teraz bedziesz mógł się realizować. - zaczęłam temat. 
- Taaa.. - zaczął - Niby fajnie, ale wiesz bardzo dużo roboty i wogóle, ważne, że jego już nie ma. 
- Tak wiem, to najważniejsze. Cieszę się, że spełniasz marzenia i mam takiego zdolnego brata - uśmiechnęłam się przesypując piasek między palcami. 
- A ja taką piękną siostrę, kto wie może będziemy razem dłużej pracować. Jeśli będą się tobą interesować to będziemy w jednej branży. 
- Może tak być? - zapytałam ciekawa, na co kiwnął mi głową - Będziesz moim osobistym fotografem bracie - zaśmiałam się. 
- Zawsze będę twój osobisty. - to zdanie miało wiele znaczeń i wiedziałam o jakie mu chodziło, a ta perspektywa mi się podobała. 
- Wiesz, mówiłam ci, żeby troche poczekać jeszcze. Zobaczyć czy nam nie przejdzie po dwóch dniach. 
- Tak, wiem, poczekamy. Masz rację. Chodź idziemy już, zjemy jakiś obiad hm? - wstał, otrzepał swoje spodnie i wyciągnął rękę, aby pomóc mi wstać. Następnie wyszliśmy razem na parking.

Było już popołudniu, więc ruch był o wiele większy. Nagle przyszła mi pewna myśl do głowy. 
- Co sądzisz o tym, to znaczy myślisz, że co by rodzice powiedzieli, gdyby wiedzieli o tym co się między nami dzieje - zapytałam nieśmiało zakładając nogę na nogę. 
- Niewiem - odpowiedział szatyn nie spuszczając wzroku z drogi, a następnie się odwrócił w moja stronę - Nie byliby szczęśliwi, ale by to zaakceptowali, jeśli by się już tak stało. 
Wtedy usłyszałam trąbienie innych aut i białego Mercedesa jadącego prosto na nas, pod prąd. 
- Justin! - krzyknęłam, ale to się działo za szybko. Nie zdążyłam, on też nie zdążył zakręcić. Samochód co prawda już troche zwolnił, ale uderzył prosto w nas, tak, że odrzuciło nas do tyłu. W ostatniej chwili złapałam brata za rękę i mocno ścisnęłam. Siła uderzenia wbiła mnie w fotel, byłam w szoku, poduszki powietrze się otworzyły, ale nie tam gdzie trzeba było. Justin uderzył głową w szybę, a razem z jego głową uderzającą z niesamowitą siłą w boczną szybę nie czułam już ucisku jego dłoni na swojej. Samochód wreszcie się zatrzymał i nastała cisza. Słyszałam tylko mój przyśpieszony oddech, ale tylko mój. Mimo bólu pleców i brzucha z trudem odpięłam pas i zbliżyłam się do szatyna. Był nieprzytomny, albo już nie żył. Cała się trzęsłam, byłam w szoku, przywidywałam tylko najgorsze. Jego twarz była cała we krwi, która nadal wydobywała się z głębokiej rany, a oczy miał zamknięte. Widziałam tylko to, niechciałam nawet spoglądać na dół i widzieć jak wiele innych ran ma na ciele. Był bezwładny, gdybym go teraz podniosła, opadł by na ziemię. Momentalnie rozpłakałam się jak małe dziecko, zanosiłam się płaczem. Złapałam go za rękę, ale nie reagował. W oddali już słyszałam jadące pogotowie. Ludzie zaczęli się zbierać wokół naszych samochodów. Ale najważniejszy był dla mnie on, był teraz ważniejszy ode mnie, od wszystkiego, jeśli on nie przeżyje to ja też nie i to sobie obiecałam. 
- Błagam cię odezwij się! - krzyczałam szarpiąc go za rękę jak opętana, a kiedy to nic mi nie dawało usiadłam na jego kolanach okrakiem, tak, że byliśmy twarzą w twarz - Justin proszę! Nie zostawiaj mnie! - błagałam go, chociaż pewnie mnie nie słyszał, głaskałam go po włosach licząc na to, że zrobię coś dzięki czemu on zareaguje. Drzwi od mojej strony otworzyły się i poczułam jak ktoś mnie łapie w pasie i odciąga od mojego całego świata jakim w tej chwili był on. Wiele złych rzeczy na niego mówiłam często, uważałam go za męską dziwkę, ćpuna, a w jednej chwili chciałam odwołać wszystkie te oskarżenia. Dotarło do mnie, że go straciłam, albo to się stanie. 
- Zostaw mnie! Pomóż jemu! Albo zostaw mnie z nim! - krzyczałam i wyrywałam się. Może wyglądałam jak wariatka, ale to było mało ważne. 
- Panienko niech się pani uspokoi, proszę usiąźć. - ratownik wydał mi polecenie i posadził mnie na kocu leżącym na środku drogi, która była zamknięta - Zaraz ktoś się panią zajmie. 
- Nie! Prosze was, ja sobie poradzę nic mi nie jest! Tam jest on! Tam jest mój Justin! Ja niewiem czy on żyje, musicie mu pomóc, musicie go uratować dla mnie! - krzyczałam w twarz mężczyźnie, nie powstrzymując płaczu - Proszę.. 
Ludzie zaczęli podchodzić coraz bliżej, pytali się mnie czy wszystko okej, mówili, że wszystko w porządku, ale nic nie było w porządku. Nie potrafiłam przestać płakać, nie potrafiłam się uspokoić, nie potrafiłam nikogo słuchać ani myśleć o kimś innym. Jeśli go straciłam, straciłam wszystko. 
- Zaraz zostanie pani zabrana do szpitala, na prześwietlenie i opatrzenie ran - powiedziała blondynka z pogotowia. Teraz dopiero zauważyłam, że z mojego uda leci krew, ale to też nie było ważne. Rozjerzałam się dookoła, policja przyjechała i szukała jakiś przyczyn. Wtedy zauważyłam jak z Mercedesa jest wynoszone ciało w czarnym worku. Nie powinnam tak myśleć, ale ten człowiek sam był sobie winien i powinien zapłacić za to co teraz dzieję się z moim bratem. To były zle słowa, ale w takich chwilach mój tok myślenia jest całkiem inny niż zazwyczaj. Kiedy obróciłam się w drugą stronę ujrzałam Justina, którego przenosili na noszach do karetki, przykrytego kocem utrzymującym temperaturę ciała. Latało wokół niego mnóstwo lekarzy, podawali mu tlen, za chwilę zniknęli z mojego pola widzenia do karetki i odjechali.
- Panno Bieber, proszę z nami do karetki. Zawieziemy Panienkę tak jak już wspomnieliśmy na badania. - ratownik, który poprzednio ze mną rozmawiał, pomógł mi się podnieść i zaprowadził mnie do samochodu. Posadził mnie na fotelu w karetce, a sam usiadł koło mnie i zatrzął opatrywać moją ranę na nodze.
- Co z moim bratem? Widziałam jak się nim zajmowałeś, powiedz mi szczerze. - zarządałam, bo w końcu miałam do tego prawo. Mężczyzna podniósł wzrok i popatrzył się na mnie smutnym wzrokiem. 
- Jest.. - zaczął ciężko - Jest bardzo źle, jego stan jest krytyczny, wymagana jest operacja. Jeśli wogóle ją przeżyje...
--------------------------------------
Hej, hej, hej. Więc tak jak mówiłam będzie akcja. Tym razem nic sie nie stało Chanel, tylko Justinowi. Smutny rozdział i w następnym zobaczymy co będzie dalej. Miałam dodać jutro, ale co tam :) Do zobaczenia kochani @polishkidrauhll 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ 

3 komentarze:

  1. O mój Boże! Dlaczego mi to zrobiłaś? Nie możesz. Myślałam, że będą mieli kolejny uroczy dzień razem na plaży, a wtedy ten wypadek :'( ale tak mi się chciało płakać jak ona się o niego martwiła, jak chciała, żeby się obudził. Jeju... Bardzo fajnie to opisałaś i teraz już strasznie chcę następny rozdział!! Świetne jak zawsze <3 ~ Justyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojeju ;c
    Dlaczego? Niee!
    On musi przeżyć, musi.
    A oni muszą być razem, muszą.
    To miał być uroczy dzień na plaży. Słodki, beztroski i uroczy... A tu co? ;C
    Będzie dobrze. Musi być.
    Zdrowia Justin! Zdrowia Chanel!
    Weny, weny, duuużo weny.
    Do napisania, rozpisany anonimek ;*

    OdpowiedzUsuń