niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 9

Szatynka nie poruszyła się ani cala, siedziała obok mnie nieruchomo i wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami. 
- Przepraszam. Niepowi.. - nie dane było mi skończyć, ponieważ Chanel mi przerwała. 
- Zamknij się. Justin, boże też cię kocham. Niewiesz co ja przeżyłam przez ten dzień. To zmieniło wszystko. Kocham cie najmocniej na świecie - oznajmiła po czym zauważyłem kolejne łzy. Jak można płakać cały dzień, człowiek ma tyle wody w organiźmie? 
- Ale nie płacz malutka, już wystarczy - uśmiechąłem się ocierając kciukiem pojedynczą łzę - Wszystko jest już okej tak? - zapytałem, na co kiwnęła twierdząco głową. 
- Nawet nie zapytałam. - zmieniła temat - Jak się czujesz? 
- Jeśli powiem ci, że dobrze będziesz szczęśliwa? 
- Będę szczęśliwa, jeśli będziesz ze mną szczery. - odpowiedziała z poważną miną.
- Dobrze - poszłem z nią na ugodę - Wszystko mnie boli, nie czuje się za dobrze, ale o wiele gorzej będzie, jak mnie tutaj zostawisz, więc nie idź nigdzie - szepnęłem. 
- Nie zamierzam - odwzajemniła delikatny uśmiech. 
- Wiesz, że możesz się do mnie przytulić? - zadałem głupie pytanie, ale nie byłem pewny czy to wiedziała, bo wciąż siedziała sztywno na skraju łóżka.
- Ale.. Mówiłeś, że źle się czujesz, niechcę, żeby ci zrobić krzywdę - wyznała nieśmiało. 
- O wiele lepiej się czuje kiedy jesteśmy bliżej - zaśmiałem się i przyciągnęlem ją do siebie tak, aby leżała na moim torsie. Chanel położyła delikatnie głowę, a ja dłonią przeczesywałem jej pofalowane włosy. Zapadła między nami cisza, dopiero po kilku minutach zobaczyłem, że usnęła. Wreszcie. Tak wiem, zachowywałem sie teraz jak matka pilnująca swoje dziecko, ale chciałem, aby wreszcie się uspokoiła. Cały dzień napewno chodziła rozstrzęsiona. Sam nie byłem na siłach na nic więc zamknąłem powieki i oddałem się snu. 

-Co tu się dzieje? - wykrzyczał ktoś wybudzając mnie ze snu - To nie jest przytułek rodzinny prosze państwa - oznajmił ostro lekarz odciągając Chan ode mnie - To jest szpital. 
- Jakoś każdy inny może robić tu co chce czy tylko ja mam ograniczone prawa pacjentów? - zapytałem ironicznie. 
- Proszę sobie nie robić żartów, w Pana sytuacji nic nie powinno wydawać się śmieszne. Powinien Pan leżeć i nawet się nie odzywać, a nie zajmować siostrą w tym czasie - przerwał - A teraz proszę panienkę o odsunięcie się na bok - rozkazał. 
Zaczął wykonywać jakieś rutynowe badanie, którym ani trochę nie chciało się się być poddawanym. Wspominałem już, że nienawidzę tego miejsca? Nie potrzebuje, żeby ktoś obchodził się se mną jak z jajkiem i rozstawiał moją rodzinę po kątach. 
Po 10minutach wiszenia nade mną skończył. 
- Jest o wiele lepiej niż sądziliśmy, myślę, że niedługo Pan wyjdzie, jednak Pana siostra ma zakaz wchodzenia tu do tego czasu. - powiedział ze sztucznym uśmiechem na twarzy. 
- Co?! - krzyknąłem równocześnie z Chanel - Dlaczego? 
- Cóż - westchnął - Pańska pielęgniarka, panna Evans uważa, że siostra przeszkadza Panu w szybkim powrocie do zdrowia muszę interweniować w takich sprawach. 
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Evans. Jak mogłem nie skojarzyć. Wiedziałem, że jego siostra pracuje w szpitalu, widziałem jak wygląda, ale zmieniła kolor włosów. Spojrzałem na szatynkę, ale on stała tylko nadal w tym samym miejscu zaszkowoana, bo pewnie się domyśliła. Czy ja muszę mieć kurwa zawsze przesrane w życiu? - zapytałem się w myślach. 
- Wypisuję się na własne rządzenie - oznajmiłem całkiem spokojnie. 
- Niestety nie może pan, miał pan wczoraj operacje, to za wcześnie. 
- Owszem mogę. Niewiem czy dosłyszałeś, ale powiedziałem "na własne rządzenie", to chyba w tej sprawie nie masz nic do powiedzenia, ani panna Evans. Niestety nie mamy dobrych stosunków z tą kobietą i nie chcę przebywać z nią dłużej w jedym budynku. Czy to jest zrozumiałe? - zapytałem powoli się podnosząc, aby wstać. 
- Tak - zająkał się mężczyzna zdziwiony rozwojem sytuacji - Już idę po wypis, prosze się przebrać - i wyszedł.
- Justin co ty wyprawiasz? Ja cię nie będe ranimować w domu! - zaczęła krzyczeć Chanel. 
- Nie będzie takiej potrzeby, prędzej tutaj by mnie musieli reanimować po raz kolejny, jeśli bym nie zrobił tego co zrobiłem. - oznajmiłem chłodno wciągając na siebie jeansy. 
- Jesteś głupi. 
- Oni też, wychodzimy na równo, to jak idziemy? Niemam z tąd nic więcej do zabrania. - powiedziałem, a dziewczyna czując się bezsilna ruszyła za mną. 
Tak naprawde nich czułem się dobrze, wszystko mnie nadal bolało, ale to było dla mnie chore. Jakiś regulamin ułożony specialnie dla mnie? Nie ma mowy. Szybkim krokiem wyszliśmy z budynku i ciepłe powietrze uderzyło w moją twarz. 
- Wiesz, że z twojego samochodu nic nie zostało? - zapytała Chanel stojąc koło mnie. 
- Tak, dlatego teraz skarbie jedziemy autobusem - puściłem do niej oczko i złapałem ją za rękę - Jest w porządku? - zapytałem, bo niewiedziałem czy mogę zrobić taki ruch, ale dziewczyna przytaknęła i uśmiechnęła się do mnie. 
- Najpierw pujdziemy do mojej pracy, muszę coś załatwić. - oznajmiłem i ruszyliśmy. 

Nienawidzę nie mieć auta. Droga do pracy zajęła mi godzinę. Muszę jak najszybciej kupić samochód, bo wykorkuje. Całe szczęście, że była ze mną Chan bo inaczej oszalałbym w tym autobusie pełnym po brzegi babć. 
- Po co idziemy do pracy? - zapytała jak zawsze ciekawa. 
- Muszę wykonać pewnien telefon. Posiedzisz z Jen chwilę okej? 
- Jasne, ale potem idziemy do domu okej? - zapytała unosząc brew. 
- Słonko czyżbyś tak szybko chciała poznać moje możliwości łóżkowe? - zapytałem z głupim uśmiechem. 
- Jesteś totalnie głupi. Nigdy. - szturchnęła mnie lekko w ramię, zaczęła się śmiać i mnie wyprzedziła. Szybko ją dogoniłem i złapałem w pasie od tyłu. 
- Jeszcze się przekonamy - szepnąłem jej do ucha niskim głosem. Właśnie mieliśmy wejść do budynku, więc musieliśmy się zachowywać normalnie, wieć odsunęliśmy się od siebie. 

Zostawiłem szatynkę z Jen. Niechciałem, żeby wiedziała o moich zamiarach i znowu się martwiła, choć tak naprawdę niewiem czy było o co. Oczywiście w firmie panował wielki chaos, że wogóle się tutaj pojawiłem po tak krótkim czasie. Ludzie biegali za mną conajmniej jakby zmartwychwstał. Minąłem korytarz w międzyczasie odpowiadając wszystkim "dzień dobry". Wszedłem do mojego pustego biura i wybrałem numer telefonu, który potrzebowałem. Usiadłem na skórzanym fotelu obrotowym i przyłożyłem słuchawkę do ucha. Usłyszałem sygnał więc czekałem, aż w końcu głos po drugiej stronie się odezwał. 
- Halo? - powiedział mężczyzna ochrypłym głosem. 
- Siema tu Justin. 
- Jaki kurwa Justin? - zapytał rozdrażnionym głosem. 
- Bieber. Czy teraz mnie kojarzysz? - zapytałem w miarę spokojnie. 
- No jasne i to aż za bardzo. Jeszcze nie zmieniłeś nazwiska Jay? Na twoim miejscu zrobiłbym to dawno - zaśmiał się bezszczelnie - Serio, jesteś niemożliwy. 
- Możesz się do chuja zamknąć? Nie potrzebuje pierdolić na temat moich dawnych spraw. Potrzebuję cię jutro w Los Angeles. 
- Po co? - zapytał ciekawy. Już sobie wyobrażam jak palił papierosa mówiąc to. 
- Powiem ci jak przyjedziesz. Będziesz czy nie? 
- Będe, jutro wieczorem pod twoim domem. - i zakończył połączenie. 
Niewiedziałem, czy dobrze robię, ale musiałem. Wyszedłem z biura rozglądając się czy może ktoś nie podsłuchiał i podszedłem po siostrę. Jeśli można wogóle nazwać ją moją siostrą. Ja nawet nie wiem jak mam to nazwać. Ważne, że już jej powiedziałem prawdę, nic nie ukrywałem i nic nie leżało mi na sercu. Nawet niewiecie jakie wtedy uczucie mnie ogarnęło, kiedy odpowiedziała to samo. Dażyłem ją niesamowitą miłością, a to, że nikt tego by nie zaakceptował dawało mi większą siłę, żeby walczyć w razie potrzeby. Uchyliłem drzwi, a dziewczyny zaprzestały swoją rozmowę i spojrzały na mnie. 
- To jak jedziemy do domu? - zapytałem opierając się o framugę drzwi. 
- Tak jasne. To do zobaczenia Jen - przytuliła się z nią na pożegnanie i dołączyła do mnie. 

Kolejne podróże metrem i autobusami zajęły nam tak długo, że w domu byliśmy dopiero późnym popołudniem. Byłem cholernie zmęczony, prawdopodobnie tym, że miałem jeszcze leżeć kilka dni, a olałem sprawę. Jak zawsze. 
Wyciągnęłem klucze z tylnej kieszeni jeansów i otworzyłem drzwi od domu. 
- Chan wychodzisz jeszcze gdzieś dzisiaj? - zapytałem ściągając buty i odkładając klucze na szafkę. 
- Nie, zostaje z tobą. A chciałeś się mnie pozbyć? - popatrzyła na mnie i uniosła brew do góry. 
- Wiesz - zacząłem przyciągając ją do siebie - że ciebie - kontynuowałem składając pocałunki na jej szyi - nigdy bym się nie pozbył. 
- Tak, wiem już mi to mówiłeś - wyrwała się z mojego uścisku - Myślę, że powinieneś trochę odpocząć. 
- Już dzisiaj rano odpoczywałem starczy. - oznajmiłem chłodno - Idziesz ze mną na górę czy zostajesz? - zapytałem obracając się na piętach w stronę schodów. Szatynka bez słowa dołączyła do mnie, a następnie weszliśmy do mojego pokoju. 
- Naprawdę powinieneś się położyć Justin. Potrzebujesz... - przerwałem jej. Czułem, że nie panuje nad sobą i staję się tykająca bobmą, która właśnie ma wybuchnąć. 
- Przestań być jak wrzód na dupie! - wrzasnąłem na cały pokój - Od kiedy wyszliśmy ze szpitala ciągle karzesz mi dopoczywać i chuj wie co! Nie jesteś moją niańką. Sam wiem lepiej co mam robić i to, że wyszłem wcześniej to była moja pierdolona decyzja, więc w każdej chwili ja mogę ponieść jej konsekwencje! - rzuciłem poduszką leżącą na łóżku - Więc proszę cię łaskawie, zamknij się i zajmij się twoim zdrowiem! 
Chanel stała dalej przede mną i nie ruszała się. Moja złość zaczęła przechodzić, ale to co zrobiłem było już nie do odwrócenia. 
- W takim razie idę się zająć sobą i się wykąpie - cicho powiedziała i zniknęła za drzwiami mojej łazienki. Pociągnąłem za końcówki moich włosów i oparłem ręce na parapecie głośno wzdychając. Niewiem co we mnie wstąpiło, niewiem co ze mną się dzieje. Robię się jakimś wariatem. Wariuje. Może naprawdę coś poważnego stało mi się z głową. Za drzwiami łazienki usłyszałem dźwięk puszczanej wody. Usiadłem na brzegu mojego łóżka włożyłem twarz w dłonie. Nerwy całkiem ustąpiły, a wzamian nich pojawiło się poczucie winy zżerające mnie od środka. Muszę ja przeprosić i to jak najszybciej. Niewiem jak można być, aż tak pojebanym jak ja. Czekając na szatynkę niecierpliwie tupałem nogą o podłogę. Słyszałem kiedyś, że to pierwsze objawy nerwicy natręctw, chciaż w sumie mi to już nic nie brakuje.
Dziewczyna wyszła z pomieszczenia ubrana w sam mój długi t-shirt. Obdarzyła mnie chłodnym spojrzeniem. Chciała wyjść z pokoju. Jednak musiałem coś zrobić. 
- Chanel - powiedziałem cicho, a jej głowa się obróciła w moją stronę. 
- Co chcesz? - zapytała oschle.
- Porozmawiać. 
- Już powiedziałeś wszystko, czyż nie? - ironicznie mi odpowiedziała. 
- Nie - zaprotestowałem łapiąc jej dłoń i przyciągając ją do siebie tak, aby stała między moimi nogami - Przepraszam cię za to. Niewiem co mi się stało. - westchnąłem. 
- Przeprosiny nic nie dadzą, dalej będziesz robić to samo - pokręciła głową - Niewiem co się z tobą dzieje. Coś się stało? 
- Ja poprostu - zawiesiłem się i złapałem jej drugą dłoń - Jestem rozkojarzony. 
- Poprostu spróbuj panować nad tym dobrze? Niechcę żebyś mnie oskarżał o takie rzeczy. Poprostu się o ciebie bardzo martwię, tyle - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech i przybliżyła się do mnie, więc objąłem ją i położyłem dłonie na jej pośladkach. 
- Przepraszam kochanie, bardzo przepraszam - szczerze powiedziałem i lekko się podniosłem, żeby dać jej całusa w usta. Puściłem ją i wsunełęm się w głąb łóżka, tak żeby móc się położyć. 
- Chodź tutaj - poklepałem miejsce obok mnie. Dziewczyna nieśmiało położyła sie obok mnie z nadal nieschodzącym uśmiechem na twarzy. 
- Co cię tak śmieszy? - zapytałem obracając się w jej stronę.
- Pierwszy raz nazwałeś mnie kochanie - rumieniec oblał jej twarz. 
- Bo teraz - przełożyłem jedną rękę przez jej ciało - Jeśli jeszcze nie wiesz - ułożyłem się w takiej pozycji, aby wisieć nad nią - Jesteś moją dziewczyną, można to tak nazwać, w domu nie jesteśmy już rodzeństwem - skończyłem i naparłem swoimi ustami na jej wargi. 
- Nietypowe proszenie o bycie twoją dziewczyną - szepnęła w moje usta.
- Chcę być oryginalny - odpowiedziałem równie szeptem - I jeszcze raz bardzo cię przepraszam, naprawdę mi przykro. 
- Jest okej Justin, wybaczam ci - uśmiechnęła się słodko i przyciągnęła moją twarz do swojej. 
-----------------------------------------
Hej! Co sądzicie o rozmowie Justina w biurze. O co mu chodzi? Oczywiście jak to zawsze bywa, mała kłótnia rodzinna i bezmyślność Justina się objawiła. Do następnego  xx @polishkidrauhll 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

9 komentarzy:

  1. Super rozdział, szczerze nie wiem co myśleć o tej rozmowie może to jakaś mafia nw :-D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudowny :8 A on pewnie, kiedyś miał styczność z narkotykami, bójkami itp. Pewnie go szukali i poszukują, ale się przeprowadził, a ten od telefonu to pewnie jego były Spólnik. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny. Niewiem co myśleć. Boje się, że on zrobi coś głupiego :/ kurde teraz juz chce nowy szybciutko :) świetny, tylko dlaczego on jest taki zmienno humorzasty ? :( niechce zeby sie kłócili ale przymkne oko ;* kocham cie, swietnie piszesz i czekam na nn <3 ~ Justyna

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny <3
    Ach... Ta bezmyślność Justina. Najpierw się wypisuje ze szpitala, potem ten telefon, a na końcu kłótnia.
    Co do telefonu, to wydaje mi się, że ten stary znajomy jest zamieszan w jakieś gangi. Justin chyba też był... Oj, boję się, że odwalą coś głupiego. Tylko bez ranienia Chan, mam nadzieję.
    Rozdział jest jak zawsze genialny. Ślicznie napisany, świetnie się czyta.
    Nie mogę się doczekać następnego.
    Duuużo weny!
    Do napisania, anonimek ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż to nasz Justin.
      Zobaczymy, zobaczymy :)
      Dziękuje kochana <3

      Usuń
  5. Roooozpłyyyyywaaaaaam sieeeee!! Jeju, takie słodkie i idealne. Niby Justin nie powinien wychodzić ze szpitala, no ale ja się z tego cieszę. Teraz będzie mógł spędzać z Chanell wiecej czasu. Ale kurcze, co to za podejrzany telefon w pracy? Nie podoba mi się to.. Za to końcówka.. Musiałam przerwać czytanie kiedy on tak na nią ryknął. Nie mogłam w to uwierzyć, serio. Ale całe szczecie się pogodzili. Kocham ich, Boże.
    Weny <3
    final-justice-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń